Czy pisałam już, że kocham agrest? To miłość absolutnie konsumpcyjna... :-) Trudno o inną w wypadku owoców. Ale za to głęboka i wierna, bo dojrzewała wraz ze mną od młodości, aż po dzień dzisiejszy. Kiedyś lubiłam głównie agrestowe kompoty. Mogłam pić (właściwie jeść) je codziennie. Ustępowały mu pola nawet truskawkowe i wiśniowe. Może dlatego, że owoce agrestu zachowują sporo swojego smaku nawet po wielomiesięcznym przechowywaniu... a może dlatego, że są w tej wersji po prostu bardzo, bardzo smaczne? Agrest staje się lekko kwaskowy, z odrobiną słodyczy (zazwyczaj dodanej... cóż...) i delikatnym meszkiem, który w słoiku mięknie i aksamitnieje... Dzisiaj w mojej piwnicy w cenie są miejsca na regale z przetworami, więc kompoty ustąpiły pola dżemom. Ta ekonomia dotknęła nawet ulubionego agrestu... Do tej pory najlepszy był zwyczajny, prosty, czysty agrestowy. On smakował mi najbardziej. Tym razem jednak coś mi podpowiedziało, żebym spróbowała z... selerem naciowym. Dodałam go hojną ręką,...
... o życiu i jedzeniu chrześcijańskim ... bo wszystko jest dla ludzi, ale nie wszystko służy człowiekowi do jedzenia ... bezglutenowe, niskoprzetworzone potrawy roślinne o niskim i średnim indeksie glikemicznym, naturalna słodycz i smakowitość to coś, co lubię.