Przejdź do głównej zawartości

Smoothie zielony z rabarbarem i miętą

W mojej codzienności coraz częściej pojawiają się okazje dzielenia się przygotowywanymi daniami. Czasem jest z gronem kilku osób, czasem kilkuset. Uwielbiam słuchać wtedy ich doświadczeń w poszukiwaniach zdrowego jedzenia. Zazwyczaj mamy je bardzo podobne i możemy uczyć się od siebie nawzajem. Czasem pojawiają się zapytania o wiedzę bardziej zaawansowaną niż posiadam. Wtedy wracając do domu skrupulatnie grzebię w uczonych annałach (hmmm... plikach raczej już teraz, choć mam kilka żelaznych pozycji w archaicznej postaci drukowanej książki... nie ma to jak kartka pod palcami... 😁), sprawdzam w źródłach dopóki nie wyłoni się jakiś klarowny obraz. Ukojona wtedy mogę wrócić do mojej kulinarnego świata i wykorzystywać nowo nabytą wiedzę w większej pełni lub tylko bardziej świadomie niż dotychczas. Tak miała się sprawa z zielonymi koktajlami w wersji smoothie. Czyli gęste, odżywcze, przy których ma rację bytu rurka grubości XXXL. Pojawiła się wątpliwość czy łączenie w jednym daniu/koktajlu liściastych warzyw i słodkich owoców nie powoduje fermentacji i (co gorsze) nie przyczynia się do skoku poziomu cukru i związanej z nim insuliny we krwi? Otóż już sama nazwa warzywo i owoc nie jest wcale taka jednoznaczna. Czy mówimy o owocu w sensie biologicznym czy kulinarnym? A może chodzi o lingwistyczne regionalne rozróżnienia? Czym jest pomidor? Biologicznie to owoc. W kuchni to warzywo. Podobnie wygląda sprawa z papryką, bakłażanem, a nawet z ogórkiem, dynią i cukinią. Natomiast liście typu szpinak są zwyczajnie... liśćmi... ale już sałata należy do tej samej rodziny, co kapusta i kalarepa czy brokuł. A te ostatnie to... kwiaty... i czego z sobą łączyć nie można? Opinie są bardzo różne, najczęściej nie poparte żadnymi badaniami. Jedynie są osobistymi opiniami, którym można wierzyć lub nie, wedle osobistego upodobania. Jeśli znacie badania naukowe w tym temacie, proszę, wrzućcie w komentarzach.
Jednak obiekcje w stosunku do zielonych smoothie pojawiają się sporadycznie. Natomiast zainteresowanie jest spore wraz z zapytaniami o inne smakowe połączenia (pozdrawiam pana z wodociągów z Rudy Śląskiej) pomyślałam, że przyda się zamieścić czasami jakiś smakowity zestaw składników... Np:



SMOOTHIE Z ROSZPONKĄ, RABARBAREM I MIĘTĄ
3 porcje

2 jabłka
2 dojrzałe brzoskwinie
2 hojne garście roszponki
4 -6 listków świeżej mięty (pieprzowa, pomarańczowa lub "Mojito")
woda

Wszystkie owoce zmiksować w blenderze dodając tyle wody, by uzyskać satysfakcjonującą nas konsystencję.
Dodać listki mięty i pulsacyjnie kilka razy zmiksować.

Wszystkie trzy wspomniane odmiany mięty widać na zdjęciach. Najwyżej, na brzegu szklanki są listki mięty "Mojito" (postrzępione, małe listki), na dole mięta pomarańczowa (z okrągłymi listkami) a najpopularniejsza odmiana mięty - mięta pieprzowa nieco schowana czyli z tyłu szklanki (listki dość duże, spiczaste, ciemnozielone).




Komentarze

  1. Gdzie jest tytułowy rabarbar? :) bardzo mnie zaintrygował chciałabym zrobić ale nie wiem ile to dodać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ups! Najwyraźniej zgubiłam go przy zmianach w grafice �� rabarbaru dawałam 2 - gałązki zależnie od wielkości.

      Usuń

Prześlij komentarz

Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)

ulubione posty czytelników

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Jak obniżyć indeks glikemiczny... zdrowo...

Uwaga, dzisiaj będzie sporo do czytania. Temat niezwykle interesujący w kontekście zalewu propagowanymi dietami w stylu keto, posądzającymi węglowodany o wszystko, co najgorsze. A to przecież o IG idzie ... Mam nadzieję, że i do celu dojdzie ... my. .. Myślałam o podzieleniu tego posta na kilka części, ale chyba wygodniej będzie podać wszystko w jednym miejscu, żeby nie trzeba było później skakać po kilku postach, żeby zminimalizować ryzyko wszamania niekorzystnych zestawień kulinarnych. Jest tych informacji trochę, bo temat mi baaaardzo bliski, przetrawiony/przyswojony/sprawdzany przez ostatnie 10 lat z organicznej potrzeby własnej. Czyli jak zawsze: piszę to, co przeżyłam i sprawdziłam na sobie i bliskich :-D To startujemy: Dieta Low GI czyli o niskim indeksie glikemicznym ,   stała się popularna kilka lat temu. Ostatnio nieco mniej się o niej mówi. Hm, wśród ludzi chyba nic nie trwa wiecznie. Dotyczy to również modnych diet ;-) Jednak wpływ indeksu glikemicznego spożywanych

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d