Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z marzec, 2018

Gryczane muffiny z kardamonem

Oryginalny przepis na te muffiny pochodzący od autorki wortalu zdrowie z wyboru nieco zmodyfikowałam na swoje potrzeby. Zamieniłam proszek do pieczenia (ma w składzie mąkę pszenną, ech) na sodę oraz zwiększyłam ilość owoców. Skutek? Muffiny wyszły ciemniejsze i bardziej wilgotne. Z olejem zaszalałam (czytaj: w ogóle go dodałam!!! ;-)) Pomimo użycia bananów, nie są to muffiny o smaku bananowym. Banany pełnią rolę raczej wiążącą ciasto niż nadającą smak. Kardamon natomiast czuć przyjemnie. Są dość słodkie. Jeśli wolicie bardzo słodkie, dodajcie więcej daktyli. GRYCZANE MUFFINY Z KARDAMONEM 12 średnich 200 g mąki gryczanej (zmielona kasza gryczana niepalona) 1½ łyżeczki sody oczyszczonej nasiona z jednego strączka kardamonu utarte w moździerzu spora szczypta suszonego imbiru ¼ łyżeczki soli 1 łyżka oleju kokosowego 250 ml mleka roślinnego (użyłam naturalne sojowe) 2 duże banany sok z 1 cytryny 7 daktyli 40 g orzechów włoskich Piekarnik rozgrzać do 180⁰

Nawilżający koktajl na dzień dobry

Idzie wiosna, na dworze dzisiaj słonecznie i ciepło, w zielone trzeba koniecznie uderzać jak w dzwon Zygmunta i niech ta zieleń równie głęboki i donośny głos wyda! Głęboki, bo całe wnętrze woła: jak mi dobrze! a donośny bo... donośnie woła... ;-) Nie wierzycie? Spróbujcie... Oto kolejna ulubiona kompozycja smakowa green smoothie. Nieco orzeźwiająca, intensywnie zielona w smaku, ale nie gorzka. Rankiem świetnie rozbudza, a spory udział selera naciowego dobrze nawilża owo donośnie grzmiące wnętrze, co objawia się i na zewnątrz. Koper włoski, bogaty w potas i witaminy K oraz C działa przeciwzapalnie i antyoksydacyjnie. Nie przepadam za jego anyżowym aromatem, jednak w tym koktajlu pięknie uzupełnia smaki.    NAWILŻAJĄCY ZIELONY KOKTAJL 1 duża porcja ½ paczki roszponki (65 g) 2 gałązki selera naciowego 1 mandarynka ½ średniej cytryny ½ banana ½ bulwy kopru włoskiego grubszy plasterek awokado (ok. 15 g) 4 - 5 listków świeżej mięty 5 - 8 listków (zależnie od wi

Leśna pianka

Lubię przygotowywac degustacje na różne okolicznościowe imprezy. Zazwyczaj wtedy przychodzą do głowy ciekawe pomysły. A że drogę musiały przebyć daleką, to nieco zmęczone przybyły. A, że ja dusza życzliwa jestem, to chętnie je pochwyciłam i posiliłam świeżymi składnikami. Przybyły jednak niezwykle komunikatywne, gdzyż niczego nie trzeba było poprawiać, zmieniać, doprawiać. Mikserem miksnęłam trzy razy, blenderem też blendnęłam. Plus kilka czynności dodatkowych i moim kubkom smakowym ukazało się ciacho prawie surowe i zupełnie doskonałe. Doskonałe, jeśli... ma się składniki naprawdę dobrej jakości, czyli świeże, aromatyczne, dojrzałe. Bo z prostymi, naturalnymi przepisami już tak jest. Smak pochodzi jedynie z naturalnych składników. Jeśli zioła bez aromatu, wyblakłe i nędzne, to dobrego smaku nie podkręcę aromatem z laboratorium. Jeśli ziarenka zjełczałe, to dodatkiem oleju czy cukru, który skarmelizuje w czasie pieczenia nie ukryję skutków fatalnych warunków przechowywania owych ziaren

Ser nie-ser owsiany

Ser żółty. Ciągnący się z pizzy... wypływający spomiędzy warstw burgera... miękko łączący nitki spaghetti... A może cieniutkie plasterki delikatnie muśnięte ostrą musztardą na chrupiącym chlebie? Albo śmiało bulgoczący w serowej zupie? Która z twarzy sera najbardziej Wam odpowiada? Miałam nawałnicę soków trawiennych na widok każdej z nich. Nic dziwnego. Jadając sery dość często, w moim organizmie uruchomiony został mechanizm reakcji uzależnienia. Wprowadziłam związki chemiczne, które spowodowały, że nawet nieźle śmierdzący ser okazywał się wart całkiem znacznej ceny (dlaczego te najbardziej śmerdzące są takie drogie??? Czy cena ma przekonać, że zapach to celowy zabieg a nie efekt zepsucia?) traktowałam jak przysmak. Tak traktowałam. Ostanimi czasy przechodząc niedaleko mleczarni z różnymi odmianami serów ze zdumieniem odkryłam, że już mi NIE PACHNĄ smakowicie! Szczerze mowiąc, nawet pachną nieładnie. Odwyk zrobił swoje. Ser jednak miał dwie zalety: świetnie łączył różne smaki i tekstu

Śniadaniowy zielony mus

Od dłuższego już czasu zaczynam dzień od zielonego koktajlu. Najróżniejsze wariacje już próbowałam. Czasem dzieliłam się z rodzinką, bo były tak dobre. Czasem dzieliłam się skruszona z prośbą: "To niedobre wyszło, ale jak dorzucę banana, to zjecie...?" Jak dotąd zjadali. Chyba lubią hardcorowe jazdy kulinarne. Moja krew! ;-)  Mam jednak kilka odkryć smakowitych, sprawdzonych od miesięcy, wręcz ulubionych. Pomyślałam, że będę się nimi systematycznie dzielić. W końcu czasem człowieka nachodzi chęć poszukania czegoś innego. Może przyda się komuś i taki pościk... W sumie najważniejsze w zielonych koktajlach jest, by: 1. słodzić zmiksowane zielone liście, bo same są paskudnie gorzkie; 2. zmieniać rotacyjnie rodzaj liści; 3. nie przegrzewać koktajlu w czasie miksowania - służy do tego dodatek lodu bądź użycie mrożonych produktów; 4. najlepiej jest stosować ekologiczne produkty... najlepiej, ale... lepiej nie eko niż wcale ;-) Coraz częściej jednak bywa np. mrożony szpin

Surowa gryczana granola z jabłkiem i lukumą

Co to jest lukuma??? Czy nie takie pytanie się pojawiło w Waszych umysłach? :-) Przynajmniej u 90% z Was tak... Nic dziwnego, ten owoc bowiem nie rośnie w Polsce. Nie można go dostać w każdym warzywniaku (w odróżnieniu od awokado czy... pomarańczy ;-)). Niewiele osób ma go w swojej szafce kuchennej. A zdecydowana większość tych, którzy mają używają bardzo ostrożnie jako dodatek do koktajli lub... na jakiś zachęcający przepis z jej użyciem. Moja stała w szafce do ostatniego tygodnia przed końcem terminu przydatności do spożycia. Wtedy pożałowałam wydanych kilkunastu złotych (czasem kupuję nowinki z czystej ciekawości, jak pachnie, smakuje, wygląda) i dorzuciłam do zielonego smoothie. Nie powalił mnie smak. Nieco mączysty, delikatny, przypomina surowe bataty. Dałam więc drugą szansę przy innym zestawie owoców. Było nieco lepiej. Nie mogłam się poddać, bo sporo w torebce tej tajemniczej lukumy zostało... Nowy zestaw owoców, inne liście - zaczełam zauważać subtelny posmak lukumowego prosz

Pasztet zapracowanej solenizantki (zabiaganej ;-))

Ostatnie dwa tygodnie wspominam jak wycieczkę na diabelski młyn... Niby człowiek wysoko i ma perspektywę, ale w głowie się kręci i perspektywa niewiele daje ;-) Horyzonty niby sięgają daleeeko, a pod nogami mgła. Słowem: smog i mrozy dały się we znaki. Zazwyczaj sporo chodzę. Sporo i intensywnie, ale pył zawieszony na poziomie 900% normy (a mieszkam na tzw. terenach zielonych!) sprawiał, że czułam się jak stuletnia staruszka. Nie, nie z Okinawy, ani z Sardynii. Nawet nie z Loma Linda. Z czarnego Śląska... Brrrr... gardła odmówiły współpracy, charczeliśmy i kasłali wszyscy równo. Nawet nasz psiak - weterynarz zaordynował mu antybiotyk. Ulegliśmy, bo nasz słodki kudłacz nie miał sił drzwi sobie otworzyć i nawet nocne skradanie się po nasze ekologiczne marchewki nie wchodziło w grę... Na szczęście już wydobrzeliśmy wszyscy (dowód: bezwstydnie zżarte obiadowe falafle a na misce czarne kłaki i okruszki pod taboretem - morda kudłacza się tam nie zmieściła i zbyt intensywnie wkroczyłam do ak