Przejdź do głównej zawartości

Potyczki Kulinarne i sałatka dobra na każdą okazję

W tym roku miałam przywilej i ogromną przyjemność wziąć udział w Potyczkach Kulinarnych wegańskich blogerów w ramach Tygodnia Weganizmu. Nie miałam pojęcia, jak wygląda taka impreza, gdyż mieszkam ponad 300 km od stolicy i nie miałam możliwości przyglądnąć się im jako widz/degustator. Obejrzałam więc kilka zdjęć z poprzednich lat dostępnych w internecie. Zobaczyłam przy okazji, kto wygrywał a potem poczytałam, kto bierze udział w tym roku i... nie zrezygnowałam (co ja tam mogę zrobić???)... a kusiło potężnie (wygłupiać mogę się lokalnie, nie muszę w tym celu jechać do stolicy)... Zdążyło się jednak obudzić pragnienie poznania tych fantastycznych ludzi (zanim się zorientują, że im do pięt nie dorastam, może zdążę pogadać). Udało się! Panika minęła w sobotni poranek. nawet udało się myśleć racjonalnie. Całe szczęście, bo Małgosia z Dobre Zielsko i Agnieszka z Vege Kolektyw okazały się urocze, sympatyczne, mega kompetentne i pomysłowe. Dokładnie tak, jak je sobie wyobrażałam! Organizatorzy okazali się młodymi, życzliwymi osobami z ciepłym sercem i pragnieniem poszerzania stref ciepła i współczucia na istoty kudłate, pierzaste, łuskowane i wszystkie inne nie-mówiące ludzkim językiem. Słowem: nazwa Empatia pasuje do nich doskonale :-D 

Zanim jednak dojechałam do Warsztatu, gdzie PK się odbywają; chwyciłam w dłoń swój ulubiony nóż i oddałam się pokrzepiającym konwersacjom z gośćmi Potyczek; przeszłam wewnętrzną walkę próbując podjąć decyzję, co zaproponować... W przedddzień wypróbowywałam nowe pomysły (jakiś zalew miałam, wiadrami trzeba było kulinarne kombinacje wynosić, co też i rodzina dzielnie czyniła... Wiadra były w stylu "Eeee, nieeee...", "Taaak???? Poważnieee???"). Stanęło w końcu na dwóch... I stało tak sobie, stało, stało.  Żadne nie chciało ustąpić pola drugiemu. W rezultacie w niedzielny ranek jechałam do Warszawy z dwoma torbami zawierającymi dwa zestawy na dwie zupełnie różne propozycje degustacyjne. Walczyły ze sobą (niestety, walka odbywała się na terenie mojej łepetynki zmęczonej nieco przeżyciami, których ostatnie dni mi nie szczędziły, ale to długa historia) pomiędzy sałatką (jej, ależ to nudnie brzmiało!) a gryczanymi kluseczkami z kawową soczewicą i sosem chałwowym (na samo wspomnienie mam ślinotok...). Serce ukształtowane w dzieciństwie wołało donośnie: kluski! chałwa! kawa! A to drugie serce, mięsiste, rezydujące znacznie bliżej mózgu spokojnie szeptało: sałatka. "Jest świeża, kolorowa, chrupiąca, zdrowa, odżywcza i doskonale będzie się komponować z propozycjami koleżanek. Przecież nie jedziesz walczyć, ale sie pobawić i poznać tych, których tak bardzo poznać chciałaś." I tak na wysokości Mszczonowa (ze znaczącym wsparciem osób mądrych i bliskich) zapadła decyzja: sałatka. Cichy, miły, życzliwy szept zwyciężył :-) 

Na miejscu curry Agnieszki okazało się cudownie aromatyczne i smaczne (słowa mojego degustującego syna; nie mogłam spróbować sama - sos sojowy ma gluten... buuuu...) a kulki mocy Małgosi zaskakiwały dodatkami. Burak mnie zachwycił (były bg... ufff) :-) 

Wśród degustującej publiczności spotkałam ciekawe osoby. Wszyscy życzliwi, uśmiechnięci. Atmosfera była przednia. Poznałam również dokładniej program na następne dni Tygodnia Weganizmu i żałowałam, że nie mieszkam jednak bliżej. Kilka spotkań bardzo mnie zainteresowało. Niestety, trzeba było wracać. Może uda się innym razem pobyć dłużej... Chciałabym... Póki co, przedstawiam przepis, który postarałam się odtworzyć w domowych pieleszach. Niech będzie swego rodzaju inspiracją do budowania sałatek, które wystarczą na cały, pełnowartościowy, odżywczy, smaczny posiłek. Kombinacja brązowego ryżu ze skiełkowaną fasolką bądź soczewicą plus świeże warzywa daje cichy, spokojny, wytrwały power (zupełnie jak serca głos :-)).
Na pierwszy rzut oka sałatka może wydawać się skomplikowana, ale to tylko moje gadulstwo kulinarne. Tak na mega wszelki wypadek, gddyby ktoś czuł się w kuchni niepewnie i potrzebował więcej szczegółów.


SAŁATKA DOBRA NA KAŻDĄ OKAZJĘ i bez okazji też ;-)
4 wypaśne porcje obiadowe

100 g ryżu pelnoziarnistego parboiled (np.Uncle Ben)
10 listków kaffiru
kawałek ostrej papryczki (u mnie bardzo ostra piri piri) wg upodobań
¾ łyżeczki oleju kokosowego

2 spore garście kiełków fasolki mung *

sok z jednej bardzo dużej lub dwóch średnich soczystych cytryn
spory kawalek imbiru wielkości kciuka

5 dużych liści świeżej kapusty
1 czerwona cebula
½  długiego świeżego ogórka
½  średniej kapusty pekińskiej
3 gałązki selera naciowego
2 niewielkie lub 1 duży ząbek czosnku 
¼  dużej pigwy marynowanej z imbirem w soku cytrynowym (klik) (niekoniecznie, ale dodałam w czasie Potyczek, więc wiernie opisuję ;-))

sos:
2 łyżki sosu balsamicznego kokosowego ***
2 łyżki oleju lnianego
1 łyżka oliwy z oliwek (ewentualnie)
sól, pieprz czarny do smaku

do posypania:
2 garście orzeszków ziemnych niesolonych, prażonych bez tłuszczu
kilka gałązek mięty i zielonej pietruszki
szczypior z jednej sporej dymki

Imbir pokroić w cienkie zapałki, zalać sokiem z cytryny i odstawić.
Świeżą kapustę pokroić w paseczki, posypać sporą szczyptą soli i wygnieść, by puściła nieco soku.
Odstawić.

Do garnka o grubym dnie włożyć olej kokosowy, połamane liście kaffiru pozbawione głównych grubych włókien (to ważne, gdyż tylko blaszka liścia zmięknie w czasie gotowania) i posiekaną papryczkę.
Poddusić na małym ogniu, aż zaczną pachnieć.
Wsypać ryż, poddusić minutę mieszając. Zalać szklanką wrzątku, przykryć i gotować na małym ogniu 10 minut.
W tym czasie pokroić resztę warzyw:
cebulę w piórka,
kapustę pekinską w paseczki,
czosnek w droba kosteczkę,
seler w cienkie plasterki,
ogórek pozbawić wnętrza z nasionami a resztę pokroić z ćwierćplasterki.

Podgotowany ryż posypać połową łyżeczki soli oraz kiełkami (nie mieszać!) i gotować dalej 5 minut (kiełki mają dojść nieco na parze).
Pod ryżem zgasić gaz i dosypać do garnka kapustę. Wymieszać podlewając łyżką soku z cytryny z zalewy do imbiru.

Orzeszki zrumienić na suchej patelni (uwaga, szybko się przypalają, co też i mi się zdarzyło...).

Ukręcić sos z oleju, oliwy, soku po odciśnięciu imbiru oraz sosu balsamicznego.

W dużej misce wymieszać dokładnie wszystkie składniki.***
Posypać sałatkę uprażonymi orzeszkami i pokrojoną zieleniną.

100 g zawiera około (wyliczone dla fasolki mung nieskiełkowanej):
85 kcal
4 g tłuszczu
12 g węglowodanów
3.6 g białka

* Na Potyczkach używałam domowych kiełków fasolki mung. Jednak z jej braku dzisiaj użyłam czarnej soczewicy. Można też dodać mieszankę dostępną w sklepach pod nazwą "stir fry".

**  Dla mnie zwykły sos balsamiczny jest zbyt ostry. Kokosowy zaś (dostępny w Rossmannie) jest taki, jak lubię. Słodko - kwaśny, małosłony, cudownie podkreśla smak sałatek i kremów. Jedno z ciekawszych odkryć ostatnich miesięcy (nie, to nie jest wpis sponsorowany! mam komfort wypowiadania się zupełnie otwarcie, bez jakichckolwiek zobowiązań, poza wiernością wobec swoich przekonań :-)).

*** Spróbujcie koniecznie sałatkę zaraz po doprawieniu sosem. Jeśli imbir był mniej aromatyczny, warto zetrzeć go trochę i wymieszać z dodatkową łyżką soku z cytryny. Dodać w ten sposób do sałatki. Osobiście przerzuciłam się na imbir ekologiczny, bo różnica warta jest róznicy w cenia. Używam go mniej, aromatyzuje bardziej, smak ma znacznie bogatszy i lepiej trzymają się z nim sałatki, smoothie, a nawet kremy do ciast.

Wygrana sałatki nadal pozostaje poza sferą mojego pojmowania. Z całą pewnością mogę jednak napisać: jesli będziecie mieli okazję wziąć udział w Potyczkach jako uczestnik lub degustator - nie wahajcie się ani chwili. To nie będzie czas zmarnowany a spotkani ludzie naładują Was pozytywną energią :-) Oprócz naładowania brzuszków różnorodnym jedzeniem, rzecz jasna.

A przepis na kluski z kawową soczewica i sosem chałwowym pojawi się na blogu. Nie mogę się nim  nie podzielić :-) 

Komentarze

  1. Bardzo się cieszę, że się poznałyśmy! To było świetnie wydarzenie. Do zobaczenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja się bardzo cieszę :-D Mam nadzieję, że będzie okazja jeszcze się spotkać! Serdecznie pozdrawiam.

      Usuń

Prześlij komentarz

Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i