Wracając ze sklepu ze świeżym chlebem, nie potrafiłam sobie odmówić urwania choć kawałka piętki. Cudowną właściwością bochenka jest, że ma on piętki wszędzie dookoła. Gdziekolwiek nie urwiesz kawałek, będzie to...piętka! Nie musiałam się więc martwić, skąd chapnąć, jeśli chodzi o smakowitość. Zawsze jednak rwałam z czubka, bo jakoś głupio było zerwać cały bok... Gdy mieszkałam już samodzielnie (znaczy w akademiku, ha, ha), zdarzało mi się pojechać po całym boku... albo spodzie... albo górą... Robiłam sobie robocze kanapki uliczne, zrywając cały spód chlebka i nakładając na niego kupione w sklepie, tuż obok piekarni plasterki wędzonej polędwicy. Dużo plasterków. Tak dużo, na ile pozwalało stypendium. Taka pajda była najsmaczniejszym posiłkiem w ciągu dnia. W ogóle lubiłam uliczne jedzenie. Kanapki zawinięte w śniadaniowy papier (nawet, jeśli jedzone były po południu) konsumowałam w każdym wolnym od zajęć czasie. Byle poza miejscem zamieszkania. Kawałki pizzy niedojedzone w pizzerii i z...
... o życiu i jedzeniu chrześcijańskim ... bo wszystko jest dla ludzi, ale nie wszystko służy człowiekowi do jedzenia ... bezglutenowe, niskoprzetworzone potrawy roślinne o niskim i średnim indeksie glikemicznym, naturalna słodycz i smakowitość to coś, co lubię.