Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2019

Morelowe ciastka z soczewicą

Dopiero co wrzucałam pulpety z soczewicy a teraz ciastka? Cóż, kobietą jestem, nigdy nie wiadomo, gdzie mnie fantazja poniesie. A że tutejsza fantazja bary silne ma, to nie zboczyła delikatnie z kursu, ale zrobiła odwrót, machnęła odwłokiem i pognała w stronę absolutnie przeciwną. Od pulpetów gotowanych w sosie do ciasteczek pieczonych wypełnionych gęstym musem. Fantazja biegła tak energicznie, że jedynie zdołałam zmodyfikować pulpetowe składniki, zostawiając tą sama metodę. Bo po co zmieniać coś, co szybkie, wygodne, nie produkuje miliona brudnych naczyń a przynosi zupełnie zadowalający efekt? Zadowalający nie tylko poczucie estetyki i smak, ale i wymagania organizmu, który uparcie chce zdrowieć. Widać starość nie dla mnie a w wolne dni jakoś łatwiej się kucharzy 😁 CIASTECZKA Z KARDAMONOWYM MUSEM MANGO 25 sztuk o średnicy 3 cm 100 g czerwonej soczewicy 1 słodka marchewka (100 g) 7 dużych suszonych moreli (75 g) 2 łyżki soku z cytryny lub pomarańczy ½  szklanki

Szybkie pulpety z soczewicy do zupy, sosu i... kanapek z musztardą

Święta tuż tuż. Wokół szaleństwo przygotowań, ozdabiań, zakupów a u nas spokój. Traktujemy ten czas na luzie, bez spiny, bez stresu. Za oknem... późna jesień, siąpi, rankiem ciągnie lekkim mrozikiem, długie popołudnia... a jednak czasu coraz mniej. Magia jakaś czy co? Nie, to tylko (albo aż) ciało upomina się o więcej uwagi. Jakbym dotąd o nie nie dbała! Tu trochę mnie zeźliło, przyznaję. Jednak przymusowy przegląd wykazał zaniedbania z... wczesnej młodości. Serio. Kostki skręcone w czasie intensywnej walki o piłkę na szkolnym boisku postanowiły się zawalczyć o troskę. Kilka kręgów, które milczały twardo, milczeniem się znudziły. Na wspomnienia je wzięło... Było to tak dawno, że pamiętam jedynie dokładnie miejsce. Tuż przed zakrętem w pobliżu kościoła. Autobus najechał na nas, gdy zagłówki były jedynie przy fotelach kierowcy a dwunastolatkom przywilej bycia kierowcą nie przysługiwał. Niestety, wyrosłam powyżej oparcia w fotelu pasażera, to i szarpnęło solidnie, i ślad został. Takich ś

Koktajl zagadka

W czasach, które się zatarły już w pamięci mojej latorośli, gotowałam tylko tyle, ile musiałam. Używałam znanych produktów kupowanych przypadkiem, bo w każdym sklepie to samo było na półkach. O ile było. Smaki moich wyczynów kulinarnych były przewidywalne i znane wszystkim zaprzyjaźnionym ludkom. Przyprawy mieściły się na malutkiej półeczce, olej był olejem a mąka mąką. Jedyne rozróżnienie dotyczyło cukru. Mieliśmy biały dla gości na pokaz i brązowy do słodzenia w swoim gronie. Nie, żebym jakoś specjalnie gosciom żałowała brunatnego przysmaku, ale źle wyglądał w cukierniczce... Sklejał się, był bury i... gościom nie smakował po prostu. Nie mieli pojęcia, że do wypieków dawałam tylko ten bury. A może i mieli mgliste przeczucie? Większość deserów po wyjściu gości zostawała na stole... Znikał natomiast zawsze świeżo upieczony chleb i pasty, pasztety wszelkiego rodzaju również świezo ukręcone. Chyba dzięki temu sie nie zniechęciłam i dożyłam czasów, gdy w kuchni spędzam większośc czasu

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Koktajl syna zaskakujący

Nie wiem, czy w każdej rodzinie tak jest, ale spotykam się bardzo często ze znudzeniem. Znudzeniem monotonią posiłków lub... różnorodnością... U mnie kilkanaście lat temu wszystko smakowało tak samo. Rodzinka nawet nie protestowała. Przeciez zawsze mozna było kupić gotowce wedle aktualnego upodobania, humoru albo bliżej niezidentyfikowanego trendu. Chętnie chodziliśmy też w tzw. gości, bo było wiadomo, że coś innego spotkamy na talerzach. Innego niz w domu. Teraz natomiast uraczam rodzinkę co i rusz nowymi smakami,konsystencjami, aromatami. Powoli taka różnorodność stała się codziennością. Zwyczajną kuchnią. Rodzinka się wyspecjalizowała w rozróżnianiu składników, przypraw. A ja lubię zaskakiwać... Jeśli jeszcze wstrzelę się w oczekiwania, wow, super! Mam radochę na kilka dni. Nie zdarza się zbyt często, ale się zdarza. Czasem zadowolona serwuję nowość do spróbowania i widzę ze zdumieniem powoli wyciągającą się twarz w grymasie typu: matula, zaszalałaś, cóż to jest??? Czasami jedynie

Zupa czosnkowa

Ku zdrowotności! Jeśli sny odzwierciedlają nasze przeżycia, marzenia, emocje, to wyobraźnia cóż robi? Otóż, nic nowego nie odkryję, jeśli powiem, że owocuje w niej nasze życiowe doświadczenie obejmujące nie tylko bezpośrednie doświadczenie, ale i jego studium mniej lub bardziej poparte materiałem badawczym. Wnikając natomiast w  zawiłości gastryczno - jelitowe, i jak najszerzej rozumiane trawienne, można dojść do wniosku, że owo doświadczenie obejmuje również kulinaria. Jesteś tym, co jesz. Myślisz tak, jak jesz. Jakie jedzenie, takie myślenie... Jaka dieta, takie sny... Prrrr... Lubię sny lekkie i przyjemne, to i taką dietę trzymam. Gdy nadchodzą chłody, myśli bardziej w stronę zdrowotności płyną, więc i potrawy pojawiają się bardziej terapeutyczne. Jedna z nich zakorzeniona we śnie jest właśnie. Nie jestem pewna, co konkretnie śniłam, ale obudziłam się z silnym pragnieniem poczynienia zupy... czosnkowej... Niektórzy znani są z zamiłowania do czosnku. Ba, nawet całe nacje z takie

Za-psie-m tęsknoty

Jako dziecię ceniłam niezwykle bliski kontakt z rodziną, przyjaciółmi. Zawsze byłam bardzo wrażliwa na braki w tym obszarze życia. Wiele dzieciaków w takich sytuacjach wiąże swoje serca ze zwierzakami. Ja jestem z innej grupy. Zwierzaki nie były mi niezbędne do życia. Nie płakałam za psem, kotem, chomikiem, świnką morską, kanarkiem, ani nawet za rybkami. Nic nie mogło mi w najmniejszym stopniu zastąpić najbliższych. Rodzice też zwolennikami zwierząt w domu nie byli. Mieszkanie nieduże, w bloku, więc zupełnie zrozumiałe. Toteż zwierząt jako dziecię nie posiadałam. Jako nastolatka powitałam w domu psiaka, który był tak zwariowany, temperamentny i gwałtowny, że dla mojej spokojnej natury zupełnie obcy. Aż tu moje dzieci okazały się zwierzolubne. Mam więc psa. Na początku darzyłam go akceptacją (dzieci kochają, to może i ja polubię...). Aż tu minęło prawie13 lat, psiak mocno posunął się w latach (na ludzkie ma ok. 130!) i dopadła go starość. Ostatnimi tygodniami osłabł. Nawet jakoś szybko

Łatwy chleb gryczany z kiszoną kapustą, niski ig

Lubię czytać. Najbardziej historie rodzinne. Nie jakieś dzieje rodów, choć i te są bardzo interesujące, ale najbardziej lubię takie codzienne, zwyczajne. Lubię przyglądać się zwyczajności, bo jest w niej całe ciepło, miłość wyrażana drobnymi gestami, słowami mówionymi "przy okazji". Jak czuły dotyk ramienia w przelocie, ciepły uśmiech tak dobrze znany z chwil pełnych wspólnych przeżyć, które potrafią zbliżać... nie, nie ludzi, ale serca. Jeśli te historie są jeszcze spisane pięknym językiem, który potrafi podkreślić rodzinne subtelności, mogę wracać i czytać znów, i znów. Tym bardziej w pochmurne, wilgotne dni. Wtedy ciepła wciąż za mało i chciałoby się nie wychylać nosa spod ciepłej kołdry, na stopach nosić grube wełniane skarpety i wygrzewać plecy pod potężnymi swetrzyskami. Chyba właśnie dlatego lubię wracać do @White Plate . Wróciłam również w tym roku wraz z pierwszymi pogwizdami jesiennego wiatru. Wpadłam akurat na wpis o chlebie i chętnie przystanęłam, bo nic tak umys

Omlet z ciecierzycy czyli cieciomlet...

Okonomiyaki w wersji japońskiej czy frittata w wersji włoskiej to omlet z warzywami. Bo omlet to uniwersalna, prosta i smakowita propozycja na każdy chyba posiłek i w każdym zakątku Ziemi. Śniadaniowy z owocami, obiadowy z serem i warzywami, a nawet kolacyjny z delikatnymi dodatkami, które nie obciążą nocy koszmarnym snem. Kuchnia czysto roślinna długo była pozbawiona tej smakowitości. Aż do czasu, gdy zaczęto mielić ciecierzycę i używać ciecierzycowej mąki. W klimatach orientalnych znana jako besan (po angielsku:  gram flour) czyli mieszanka mąki z ciecierzycy i żółtego grochu. Obecnie znana i ceniona także w kuchni europejskiej. Jednak dopiero, gdy odkryto niezwykłe właściwości aquafaby czyli wody z gotowanej ciecierzycy, ruszyła prawdziwa lawina jajczanych zweganizowanych przepisów. W tym również i omlety, frittaty, okonomijaki. Postanowiłam wykorzystać miks obu wynalazków kulinarnych i poczyniłam cieciomlet czyli omlet z mąki z ciecierzycy na bazie aquafaby . Bo po co komu prosz

Chrupiące ciasteczka do sweetboxa

Lunchboxy robią furorę... w sklepach. Nic dziwnego. Wreszcie jest okazja namówić potomstwo do noszenia (kiedyś mówiono) drugiego sniadania. Jak tu nie skorzystać??? Jednak worek na drugie śniadanie nie kosztuje co lunchbox. Tak więc dzisiaj pojemniki na szkolne vel studenckie vel biznesowe jedzonko, szumnie zwane lunchboxami, skutecznie drenują portfele. Widziałam wczoraj jeden standardowych wymiarów, w stylu slow, eko i zen w jednym. Taki styl to styl, więc lunchbox kosztował prawie 100 złotych polskich. Padłam. Jakby się dobrze przyjrzeć, to nadal tam pewnie leżę. Przynajmniej mentalnie. Wciąż bowiem mam przed oczami cenówkę i nadal nie mogę uwierzyć w to, co widziałam. A obejrzałam dokładnie. Nie jeden raz, nie dwa i nie trzy. Odeszłam nawet dalej, żeby świeżym okiem rzucić po kwadransie, i co? Nic. Nadal dwucyfrowa cena startująca od 9... widniała. Pudełko owo było metalowe, zamykane na klips. Fakt, z uszczelką. Coby sosy, soki i inne ewentualne wypływy nie taplały torby całej. Fa

Ogórki do słoika na zimę

Byłam na targu. To moje ulubione miejsce do robienia zakupów. Świeżutkie, dorodne warzywa, dojrzałe, słodkie owoce, worki pełne mąki, kasz, orzechów, pudła z bakaliami różnorakimi. Stoiska z kwiatami, lady z jajami na kopy, długaśne kolejki do kiosków z pieczywem. Klienci rozprawiający o pogodzie, nowych odkryciach kulinarnych, polityce i tradycyjnych, rodzinnych recepturach... Bajkowa atmosfera. Moja ulubiona absolutnie. Jedynie żałuję, że nie mogę dojeżdżać na targ rowerem. Dwadzieścia kilometrów to dla mnie zdecydowanie za daleko. Dojechać, to dojadę. Wrócić też wrócę. Jednak delikatne zakupy nie wytrzymują dwugodzinnej podróży po wertepach. Niestety. Tym razem nawet nie brałam pod uwagę takiej ewentualności, bo planowałam kupić 10 kg ogórków dodatkowo na słoikowanie. Nie ma przyczepki do roweru a jedynie marne dwie torby i plecak na grzbiecie, więc auto było nieuniknione. W domu rozpakowałam cały ładunek, syn dzielnie pomógł umyć wspomniane ogórki, ja przygotowałam słoiki. Planowa

Chleb gryczany z tofu smakowity i dlaczego nadal nie boję się go jeść

Ambicję mam wpisaną w geny. Była w rodzinie od zawsze, była nieodłącznym elementem wychowania wraz z poczuciem estetyki, umiłowaniem porządku (resztę dorzuciła literatura, którą się zaczytywałam w każdej wolnej chwili). Taka rodzinna tradycja ambicjonalnych  freaków . Ambicja jednak nie była chorobliwa, ani zawistna. Nie musiałam koniecznie być lepsza od innych. Raczej lepsi ode mnie wyznaczali mi poziom, który uznawałam z automatu jako możliwy do osiągnięcia dla... każdego... Jeżeli akurat był w obszarze moich zainteresowań/potrzeb/zajęć, założeniem było: czemu nie spróbować do niego dotrzeć? jeśli inni mogą, to i ja mogę... będzie fajniej/wygodniej/lepiej ... Zmierzałam więc do poziomu wyznaczonego kolejno przez rodziców, nauczycieli, mentora, mistrza,... (potem tak samo traktowałam Mistrza duchowego, którym w pewnym momencie stał się Jezus przedstawiony w Biblii). Minęło trochę czasu zanim zauważyłam, że w niektórych obszarach ambicja nie jest siłą a słabością. I tak mój misterni

Mini gołąbki z kurkami w liściach winogron

U mądrych i doświadczonych ludzi przeczytałam, że koniec lipca to ostatni moment na kiszenie liści winogron do dolmades. Truchtem więc do ogródka, naręcze liści ze sporym zapasem zerwałam, solidnie umyłam oglądając bacznie każdy jeden, bo u mnie malutkie ślimaczki lubują się w zacienionych miejscach pod winoroślą, a ich kisić nie planowałam. Okazało się, że upały wtargnęły nawet pod winorośl, ślimaczków zero (0), liście piękne, więc ukisiłam na sławne dolmades, które planuję zrobić za kilka tygodni, gdy nieco chłodniej będzie. Nadal stoją grzecznie czekając na te chłody, bowiem pomimo deszczu na dworze jednak cieplutko. Korzystając z wysypu grzybów wszelakich i z zalegających lodówkę łodyżek pietruszki (po zrobieniu pesto) poczyniłam z nimi mini gołąbki.  Liście do kiszenia już się nie nadają, ale młodziutkie, jędrne, zieleniutkie są doskonałe do mini gołąbków, bo dolmades jednak nie śmiałabym ich nazwać. Mini gołąbki podałam z sosem a'la tzatziki i męska część rodzina była zach