Lunchboxy robią furorę... w sklepach. Nic dziwnego. Wreszcie jest okazja namówić potomstwo do noszenia (kiedyś mówiono) drugiego sniadania. Jak tu nie skorzystać??? Jednak worek na drugie śniadanie nie kosztuje co lunchbox. Tak więc dzisiaj pojemniki na szkolne vel studenckie vel biznesowe jedzonko, szumnie zwane lunchboxami, skutecznie drenują portfele. Widziałam wczoraj jeden standardowych wymiarów, w stylu slow, eko i zen w jednym. Taki styl to styl, więc lunchbox kosztował prawie 100 złotych polskich. Padłam. Jakby się dobrze przyjrzeć, to nadal tam pewnie leżę. Przynajmniej mentalnie. Wciąż bowiem mam przed oczami cenówkę i nadal nie mogę uwierzyć w to, co widziałam. A obejrzałam dokładnie. Nie jeden raz, nie dwa i nie trzy. Odeszłam nawet dalej, żeby świeżym okiem rzucić po kwadransie, i co? Nic. Nadal dwucyfrowa cena startująca od 9... widniała. Pudełko owo było metalowe, zamykane na klips. Fakt, z uszczelką. Coby sosy, soki i inne ewentualne wypływy nie taplały torby całej. Fakt, lekkie toto i można nawet do piekarnika wsunąć, bo do mikrofalówki to lunchboxy po dyszce nawet wchodzą. Może nie same, trzeba je jednak wsunąć łapką. To pewnie ta niska cena... A metalowy, proszę, do piekarnika! Tak tradycyjnie. W stylu slow, eko i zen...
Jeśli zatem są aż tak przebojowe lunchboxy, to dlaczego nie zorganizować sobie sweetboxa? Każdy woli na ząb coś słodkiego (bądźmy realistami) wrzucić na szybko niż rozsiadać się z serwetką nad pudełeczkiem pełnym kolorowych (a jakże, i to pięknych niezwykle!) warzyw, past i nudli. Tylko, że zjedzeniem tego jest problem, bo trzeba jednak sztućce jakieś posiadać. Serwetka konieczna, bo usteczka umorusane hummusem do pracy wrócić ani myślą. Czyste jakoś łatwiej zdyscyplinować. Proponuję dla ułatwienia sweetboxa z chrupiącymi ciasteczkami. Ust nie morusają, między ząbkami nie utkną, paluszków szorować po konsumpcji nie trzeba (szczególnie, jeśli zaopatrzymy się w wykałaczki albo zawiniemy je w gustowny papierek). I jak już wszystkim czytelnikom wiadomo, od chrupania umysłem pracuje się znacznie wydajniej i przyjemniej. Czy to nie ideał??? 😁
CHRUPIĄCE CIASTECZKA Z MARCHEWKĄ
19 sztuk po ok. 13.5g 😉
1 szklanka płatków jaglanych grubych (nie błyskawicznych) 120g
2 niewielkie marchewki 120g *
2 łyżki gładkiego masła orzechowego 40g **
2 (lub więcej) łyżki słodzidła ***
1 łyżka chia 10g
3 łyżki wody lub mleka roślinnego
spora szczypta soli
Piekarnik rozgrzać do 180⁰ C.
Chia zalać mlekiem/wodą i odstawić, mieszając raz lub dwa w międzyczasie.
Marchewkę zetrzeć na bardzo drobnej tarce.
Płatki wymieszać z solą i słodzidłem, dodać marchewkę i dokładnie wymieszać.
Dodać resztę składników i całość wymieszać. Najlepiej i najszybciej miesza się dłonią. Przy okazji można spróbować, czy odpowiada nam stopień słodości.
ewentualnie dosłodzić.
Blaszkę wyłożyć papierem do pieczenia.
Łyżką nabierać porcje ciasta i ugniatać w kulkę, spłaszczać i odkładać na blaszkę.
Piec 30 minut.
Ostudzić.
100g (dla użytej inuliny) to 298 kcal
9.7g tłuszczu
40g węglowodanów
10g białka
obliczone za pomocą aplikacji vitascale
Najlepsze świeże, ale już chłodne.
* Najlepsza jest słodka marchewka ekologiczna.
**Masło dowolne, ale gładkie. Używałam zarówno z fistaszków, jak i laskowe, i mieszane.
*** Ja używałam inuliny, która jest bardzo mało słodka, ale równie dobrze może być syrop klonowy, cukier kokosowy. Nie polecam w tym wypadku ksylitolu. Ilość tak naprawdę zależna od słodkości użytej marchewki i osobistych upodobań.
Dla postronnych można udawać, że do... pulpety są... Na lunch...
na ceramice od Projectorium :-)
Komentarze
Prześlij komentarz
Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)