Przejdź do głównej zawartości

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje... czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba praktycznie ich myć po użyciu. Czy  może być coś piękniejszego? Może i może, ale nie dla mnie. Jedyną dostrzeżoną wadą garnków w tej roli jest kształt. Chleby okrągłe są wspaniałe, ale w piekarniku mieszczą mi się jedynie dwa garnki średniej wielkości. Ppotrzeby mamy większe, więc siłą rzeczy za jednym zamachem piekę dwa chleby w keksówkach a jeden w żeliwnym garze. 
W poszukiwaniu chleba idealnego stanęłam na metodzie tzw. oszukanego zakwasu (klik, gdyż starując od minimalnej ilości drożdży piekarniczych uruchamiam kaskadę produkcji drożdży naturalnych na bazie gryki) i na własnej mieszance ziaren. Usiądźmy więc razem wygodniej, proszę, by zaskoczenie nie osłabiło wiązadeł kolanowych, jak to bywa czasami. Mówiąc wprost: lepiej siedzieć, by nie paść ze śmiechu, albo z oburzenia,... Szczególnie będąc tradycjonalistą z opinią, że chleb powinien smakować jak... chleb... cokolwiek to znaczy... Odkryłam (Kolumbem ani Marco Polo nie jestem, więc większość czytelników pewnie już o tym wie, ale może nie wszyscy), że indeks glikemiczny chleba z tzw. żarnówki jest niższy (czasem znacząco) od chleba wypieczonego z bardzo gładko zmielonej mąki. Żarnówka bowiem ma wyczuwalną ziarnistość, więc i dla enzymów trawiennych jest trudniej dostępna. W ślad za tym idzie dłuższe trawienie, a za nim wolniejszy wzrost poziomu cukru po posiłku czyli  niższy indeks glikemiczny. Ufff... Korzystam więc z tego odkrycia i chleb piekę na mące mielonej własnoręcznie (wybaczcie eufemizm, bowiem to elektryczność i zdobycze rewolucji przemysłowej właściwie rękoma swymi mi służąc mielą...) w małym domowym młynku żarnowym. Nie trzeba mieć sprzętu za tysiące monet. Wystarczy młynek do kawy (służył mi dzielnie przez 10 lat!) albo przystawka do maszynki do mięsa (służy teraz i jestem z niej bardzo zadowolona) za złotych kilkadziesiąt.



Mielę więc na chleb: 1. kaszę gryczaną niepaloną; 2. ryż brązowy (kupuję tylko z min 3.5 g błonnika na 100 g); 3. czerwoną soczewicę; 4. złote siemię lniane (len nadal w młynku do kawy, bo inne sprzęty się zamulają). Chleb, owszem, trzeba trochę pogryźć, ale smakuje mi tak bardzo, że dłuższe jedzenie oznacza tylko większą przyjemność. Dla mnie wspaniale! Dodaję też  do ciasta ulubione ziarenka smakowe. Najczęściej len brązowy, słonecznik i czarnuszkę. Taki skład gwarantuje mi ładny poziom cukru po posiłku. Jeśli nie obłożę kromek powidłami... samymi powidłami... dodatek grubego plastra tofu na szczęście ratuje sytuację hamując glikemiczne zapędy słodkości, gdyż moje słodkolubne zapędy znacznie trudniej wyhamować. Nawet czarnuszką.


 CHLEB O NISKIM IG z soczewicą i chrupiącą skórką
3 bochenki po 1 kg

1 szklanka zmielonej kaszy gryczanej niepalonej lub mąki gryczanej (150 g)
5 g świeżych drożdży
⅔ szklanki wody

7 szklanek wody
4 szklanki zmielonej kaszy gryczanej niepalonej lub mąki gryczanej (600g)
3 szklanki zmielonego brązowego ryżu lub mąki ryżowej (390g)
2 szklanki zmielonej czerwonej soczewicy lub mąki z czerwonej soczewicy (260 g)
6 łyżek siemienia lnianego złotego (70 g)
3 łyżeczki soli (40 g)

3 łyżki brązowego lnu (36 g)
2 łyżki nasion słonecznika (25 g)
2 łyżki nasion czarnuszki (43 g)

u mnie dodatkowo 2 łyżki mąki ryżowej (30 g)

olej kokosowy i dodatkowa mąka gryczana do foremek

Wieczorem dnia poprzedniego do mąki dodać rozkruszone drożdże, 1 szklankę wody i wymieszać bardzo dokładnie. Przykryć i odstawić na kilkanaście godzin.
Rankiem w dniu pieczenia dodać do wyrośniętego zaczynu pozostałą część wody, sól i bardzo dokładnie wymieszać (najlepiej trzepaczką).
Dodawać po trochu mąkę zmieloną grykę, ryż i soczewicę stale mieszając.
Zamienić trzepaczkę na łyżkę, dodać mielony len i dodatki, dokładnie mieszać 2 minuty aż len zagęści ciasto.
Konsystencja powinna być dobrych wiejskich powideł w starym stylu czyli ciasto powinno spadać z łyżki płatami. Jeśli jest zbyt rzadkie, dodać troszkę mąki ryżowej (mielonego ryżu).
Foremki wysmarować olejem kokosowym i wysypać mąką gryczaną. Jeśli pieczemy w garnku żeliwnym nie smarujemy go ani nie wysypujemy mąką.
Ciasto przekładamy do foremek omączonych.
Jeśli pieczemy w garnku, zostawiamy ciasto w misce.
Przykrywamy i odstawiamy do wyrośnięcia.
Piekarnik rozgrzewamy do 200⁰C, wkładamy chleby i pieczemy 1 godzinę.
Jeśli pieczemy w garnku żeliwnym, do piekarnika wkładamy garnek z pokrywą, rozgrzewamy go 25 - 40 minut; do gorącego garnka szybko przekładamy ciasto nie martwiąc się kształtem; przykrywamy gorącą pokrywką i pieczemy 40 minut; zdejmujemy pokrywkę i dopiekamy 15 minut.
Chleby studzić na kratce.

100 g chleba z soczewicą to:
198 kcal
3.3 g tłuszczu
34 g węglowodanów
7.5 g białka

obliczone za pomocą aplikacji vitascale


Nie samym chlebem człowiek żyje... to czym jeszcze?
... ale każdym słowem pochodzącym z ust Bożych.
Spróbujmy nie traktować tego zdania jak popularny slogan. Co ono znaczy w takim razie? Potraktować je dosłownie czy symbolicznie?
Lubię poszukać w miejscu pochodzenia (fachowo nazywane kontekstem ;-)) tekst, któremu chcę się uczciwie przyjrzeć. Otwieram więc wielką księgę (większość podręczników informatyki czy medycyny jest o wieeeele większy a nikt księgą ich nie nazywa... kwestia prestiżu...?) zwaną Pismem Świętym przez chrześcijańską część populacji. Nowy Testamnet (też dziwna nazwa, jakby autor umarł a założen iem jest, że główny autor Bóg, żyje) i ewangelia Mateusza (ta nazwa już jest bardzo konkretna - dobra nowina spisana przez Mateusza, prościej się nie da ;-)). Rozdział 4 werset 4 (czy Adam Mickiewicz sięgał do tegoż tekstu nazywając swojego bohatera czterdzieści i cztery?) czyli opis kuszenia Jezusa Chrystusa przez diabła tuż po zanurzeniu w Jordanie. Słowa o chlebie wypowiedział sam Jezus. Potwornie słaby, po 40 dniach postu zupełnego, mógł sprawić, by każdy kamyk wokół niego stał się chrupiącą, smaczną bułeczką, ale On czekał na decyzję Swojego Ojca. Czekał do momentu, gdy sam Ojciec w jakiś sposób Go zaopatrzy w jedzenie. Pamiętam swoje dzieciństwo. Jak trudno było poczekać na pozwolenie mamy, by sięgnąć do salaterki w szafce i posmakować ciastko... Nie byłam po długim poście. Ba! w ogóle nie byłam głodna! A jak często nastoletnie łapki pakowały się w michę mając nadzieję, że mama nie zauważy braku jednego ciacha... Nie zauważała. W każdym razie nie dawała po sobie poznać, że zauważyła. A mnie ciacho z każdym kęsem coraz mniej smakowało, bo chciałam zjeść jak najszybciej. Żeby nie było śladu. Żeby nikt  nie zauważył. Tak było wstyd. Tak głupio. Drugi raz dziesięć razy się zastanowiłam zanim wpakowałam łapkę w jakiekolwiek zakazane miejsce (w sumie dobra metoda wychowawcza, prawda?). Jednak Jezus nie tylko, że nie wpakował swojej dłoni w zakazane miejsce. On chyba czekał nie tyle na jedzenie, co na działanie Ojca! Ja też powinnam poczekać na rękę mamy, która poczęstuje ciastkiem. O ileż słodsze by było. Ileż więcej przyjemności byłoby z jego zjedzenia. Jak by smakowało z uśmiechem mamy siedzącej obok, której mogłabym opowiadać swoje przeżycia, która by ze zrozumieniem wspierała młode pragnienia. Czy nie o to chodzi w rodzinie? Żeby razem ŻYĆ a nie tylko obok siebie BYĆ? Czy Jezus nie przeżywał podobnie? Chciał z Ojcem stale być RAZEM, zgodnie, wspólnie, niech ON podaje Swoją dłonią chleb, prowadzi swoją dłonią przez góry i doliny, przekazuje władzę i autorytet. To Jego decyzje mają wartość dla serca. Jego decyzje chcą być przyjęte umysłem i przeżywane z Jego prowadzeniem.
Nie samym chlebem człowiek żyje, ale każdym słowem pochodzącym z ust Bożych obrazuje prawdziwy metabolizm wewntątrzkomórkowy chrześcijanina czyli kogoś, kto żyje jak Chrystus. Boże słowo czyli bliska więź spójności z Bogiem to prawdziwe paliwo dla mojego metabolizmu... Najfajniejsze jest, że każdy może sprawdzić, czy taki metabolizm mu poprawi życie. Każdy. Każdego Bóg będzie karmił z taką samą troską, czułością i obfitością.


Komentarze

ulubione posty czytelników

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie ...

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n...

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i ...

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwko...