Lubię mieć pod ręką kilka słoiczków z ulubionymi mieszankami przypraw. Przygotuję większą porcję i trzymam na zaś. Zaś bowiem nadchodzi niespodziewanie zazwyczaj i dobrze być na tego gościa przygotowanym. A lubi być goszczony z honorami (ceni się ten zaś jeden...).
Jedną z moich ulubionych mieszanek stanowi kolendra w ziarnach i kminek. Po raz pierwszy chciałam jej użyć do wegańskiego Sloppy Joe (klik), który wiele razy już pojawiał się na naszym stole, stołach degustacyjnych i przy innych okazjach również. Jednak zdecydowałam się wtedy na gorczycę zamiast kminku i to był dobry wybór. Kminek natomiast z kolendrą jest bardziej uniwersalny. Tą mieszankę więc robię w większej ilości, żeby była gotowa i zawsze pod ręką. Po dwie łyżki kolendry i kminku wrzucam na patelnię i prażę na minimalnym ogniu 1 minutę mieszając często. Gdy trochę przestygną, miażdżę je razem w moździerzu i przesypuję do słoiczka. Okazało się, że pasuje do bardzo różnorodnych dań. Nawet tych na słodko...
KASZA GRYCZANA Z MALINAMI
1 szklanka kaszy gryczanej palonej
1 1/2 szklanki wody
1 szklanka mleka sojowego, migdałowego lub kokosowego
⅓ łyżeczki zmielonej prażonej mieszanki kolendry i kminku
spora szczypta soli
100 g malin
kruszony karob i prażone fistaszki do posypania
Do garnka wsypać kaszę, przyprawy, sól i wlać wodę.
Zagotować, przykryć pokrywką i gotować na minimalnym ogniu 15 minut.
zostawić na kilka minut, by doszła.*
Do miski wlać mleko, wsypać ugotowaną kaszę, posypać malinami, posiekanym orzeszkami, karobem.
* Zamknąć drzwi, żeby nie wyszła, bo będziemy głodni... 😉
Myśląc intensywnie nad procesami trawiennymi, wydzielaniem enzymów trawiennych, hormonów, nad niesamowicie skomplikowaną siecią powiązań pomiędzy nimi, włączając też i nerw błędny muszę dorzucić układ nerwowy, odpornościowy,... Słowem, nie da się analizować tylko jednego mechanizmu i dojść do dobrych wniosków. Trzeba analizować wszystko naraz! Tylko jak to zrobić? Najlepsze komputery świata płoną żywym ogniem, gdy je tak przeciążyć... Nie muszę Was przekonywać, że ja płonącą pochodnią być nie zamierzam. Jak więc zrozumieć i świadomie współpracować z własnym organizmem? Można postawić na nieświadomość, licząc, że instynkty zadziałają tak, jak trzeba. Innymi słowy: jeść wtedy, gdy się ma ochotę, i to, na co się ma ochotę. Robi tak bardzo wiele osób, jednak obserwowane skutki nie zachęcają do tego podejścia. Wpływ mediów wszelakich (włączając bilboardy i napisy na sklepowych półkach) wraz z wysoko wyspecjalizowaną kadrą twórców reklamy, potrafi nam wyczyścić mózg z instynktów prozdrowotnych bujnie hodując żądzę spożywania ... wszystkiego...? Gdy pierwszy raz przeczytałam, że wprowadzenie do reklamy ilustracyjnej obrazu wypływającego wnętrza pudingu firmy Max&Spencer spowodowało wzrost sprzedaży o... bagatela... 3500% (nie pomyliłam zer!) usiadłam z wrażenia. Jak już siedziałam, to myślom łatwiej było z kopyta chyba ruszyć, bo momentalnie zrozumiałam, skąd u mnie dziki apaetyt. Czytam kulinarne książki, oglądam piękne zdjęcia. Nietstey, wybieram tylko te najlepsze, mistrzów. Są to też i najpiękniejsze i najbardziej apetyczne. Nie powiem, ulgę odczułam potężną, że to nie musi być moja zdeformowana mózgownica winna tylko sama pakuję się w kłopoty zapominając, jak potężny wpływ na kierunek myśli i pragnień ma to, na co patrzymy. A czytałam chyba tysiąc razy (jeśli przesadziłam, to o część pomijalną statystycznie), że człowiek niepostrzeżenie przechodzi od patrzenia do używania na przykładzie wina ksiega Przypowieści Salomona rozdział 23 wersy 31-35
Nie patrz na wino, jak się czerwieni, jak się skrzy w pucharze i lekko spływa do gardła. Bo w końcu ukąsi jak wąż, wypuści jad jak żmija. Twoje oczy oglądać będą dziwne rzeczy, a twoje serce mówić będzie opaczne słowa, i wyda ci się, że śpisz na pełnym morzu, i że jesteś jak śpiący przy sterze okrętu. Bili mnie, a wcale nie bolało, tłukli mnie, a nic nie czułem. Jak tylko wytrzeźwieję, znów do niego wrócę.
Człowiek patrzy, przygląda się i... nagle płyn spływa do gardła. Lekko... Tylko potem jakoś ciężko, i to nie tylko w gardle. Czytałam, czytałam, czytałam, i jakoś nie skojarzyłam, że to samo dzieje się z lodami (rzadko spływają, ale tempo łykania w czasie upalnej pogody może przypominać energiczny spływ), aromatycznym chlebem i kremową pastą do chleba.
Dopiero oczy mi otwarła statystyka (ucząc się rozkładów, szeregów, kombinacji... nie sądziłam, że ona właśnie odciśnie na moim życiu tak głębokie ślady!) sprzedaży. Miażdżące dane. A że ja charakterna jestem z natury i nie lubię być manipulowana ani wpuszczana w kolczaste krzaki malin, odcięłam się od dopływu apetycznych obrazów, by uratować swoją garderobę przed totalną wymianą na rozmiar większy. Okazało się to trudniejsze niż przypuszczałam. Co jakiś czas czynię odstepstwa, bo ... wpiszcie tu dowolny powód; bo chyba każdym się zasłoniłam już przez ostatnie kilka miesięcy... i łypię okiem na kilku ulubionych autorów. Staram się jednak pilnować, by decyzję o jedzeniu podejmować po pewnej przerwie czasowej i (jeśli obrazy były szczególnie nęcące) często po modlitwie. Tak. Modlę się o zdrowy apetyt, prowadzący ku zdrowiu a nie intensywny i konkretny. Powiem wam, że coś się zmienia. Powoli, ale chyba jednak na stałe, bo te zmiany bardzo głęboko zauważam. Posiłki stają się prostsze, talerze wybieram mniejsze, ilość składników też topnieje, bowiem ciało zarzucone wiadrami bardzo różnorodnego jedzenia zaczyna czasem efektywnie trafić dopiero po kilku godzinach. Trochę późno, prawda? Ja zmieniam swoje menu, a Wy jak? Dołączacie? Na poczatek ożna spróbować z kaszę z malinami. Bardzo smaczna i szybka w przygotowaniu. Warto było sobie usiąść.
Czy bez wpływów wszelakiej reklamy jesteśmy w stanie żyć w zgodzie z wewnętrznymi instynktami co do czasu i składu posiłków? Myślę sobie o tych pokoleniach, które już dawno przeminęły. Nie widziały nigdy bilboarda, gazetki promocyjnej, dyskretnego podpisu firmy sponsorującej bardzo prozdrowotnej imprezy,... Stan zdrowia był zdecydowanie lepszy, choc długość życia już trzeba przeanalizować dokładniej, bo różnie bywało. Tylko, czy był to efekt doskonałości wewnętrznej świadomości ciała? Czy może decydujące znaczenie miała sezonowość i dostępność? Dzisiaj na terenach, gdzie reklama jeszcze nie wtargnęła z całą mocą i potęgą swych narzędzi, sezonowość i dostępność (zwierzęta cenione są za pracę a nie mięso, bo to bardziej ekonomiczne podejście jednak) są czynnikiem dominującym w ustalaniu składu diety. Na drugim miejscu jest tradycja, która ukształtowana jest również na bazie sezonowości i dostępności. Na trzecim smaki indywidualne. Te maja najskromniejsze pole do działania. Chyba z teorią wewnętrznej świadomości ciała, instynktu, mi nie gra. A Wam?
Czy bez wpływów wszelakiej reklamy jesteśmy w stanie żyć w zgodzie z wewnętrznymi instynktami co do czasu i składu posiłków? Myślę sobie o tych pokoleniach, które już dawno przeminęły. Nie widziały nigdy bilboarda, gazetki promocyjnej, dyskretnego podpisu firmy sponsorującej bardzo prozdrowotnej imprezy,... Stan zdrowia był zdecydowanie lepszy, choc długość życia już trzeba przeanalizować dokładniej, bo różnie bywało. Tylko, czy był to efekt doskonałości wewnętrznej świadomości ciała? Czy może decydujące znaczenie miała sezonowość i dostępność? Dzisiaj na terenach, gdzie reklama jeszcze nie wtargnęła z całą mocą i potęgą swych narzędzi, sezonowość i dostępność (zwierzęta cenione są za pracę a nie mięso, bo to bardziej ekonomiczne podejście jednak) są czynnikiem dominującym w ustalaniu składu diety. Na drugim miejscu jest tradycja, która ukształtowana jest również na bazie sezonowości i dostępności. Na trzecim smaki indywidualne. Te maja najskromniejsze pole do działania. Chyba z teorią wewnętrznej świadomości ciała, instynktu, mi nie gra. A Wam?
Komentarze
Prześlij komentarz
Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)