Przejdź do głównej zawartości

Chrzanowa pieczeń z młodą kapustą ku nadziei

Co ma kapusta do optymizmu? I co do nadziei??? Z chrzanem...?
Na pierszy rzut mezalians pojęciowy. Może finezyjne kształty liści? Może ich postrzępione brzegi zarażają pewną lekkością? A lekkość, wiadomo, optymistyczniej nastawia. O finezji w warunkach pesymizmu i beznadziei też trudno mówić. Wystarczy bowiem wpaść w okres wzdęć i niestrawności... Po kilku godzinach człowiek się czuje jak wielki smok, smoczyca, smoczysko... Niby waga nic niepokojącego nie pokazuje, ale my się czujemy ciężcy i grubi. Wielcy wielkością mało pożądaną. O pesymizm wtedy bardzo łatwo. Ba, on jakby wraz z niestrawnością spółkę zawiązał, żeby nigdy nigdzie osobno. I wiernie umowy się trzymają. Znajomo brzmi? Mnie od jakiegoś czasu ten team męczy, choć nie mogąc się pozbyć obojga, staram się choć jednego wyprowadzić poza moje wnętrzności. Chyba liczę na to, że drugie z tęknoty za towarzyszem pójdzie w jego ślady ;-) Pomacham białą chusteczką na pożegnanie. Nawet jakąś haftowaną wysznupię z zakamarków foto propsów. Uronię łezkę... ulgi 😉
Dobra, do konkretów: dietę pełną błonnika mam, to na blogu rzuca się w oczy przy każdym wpisie. Że sporo piję wody, to widać po ilości towarzyszących mi butelek. Wszędzie. Że się sporo ruszam, to najlepiej wie nasza lokalna pani dróżnik. Już z dala mnie widząc, otwiera przejazd, bo łażę na spacerki czasem i kilka razy dziennie o porach wszelakich. Co jeszcze mogę zrobić, żeby mnie nierozłączny team opuścił? Po analizach i konsultacjach, stanęło na konieczności eliminacji... stresu... Ha, ha, ha... czas umierać...? Wszak życie z zasady generuje stres. Na skali intensywności stresu Tomasa Holmesa oraz Richarda Rache znajduje się nie tylko śmierć współmałżonka (najwyżej, co jest przewidywalne), jak i ślub (środek - serio???) i prześmiewana tam i ówdzie kłótnia z teściową (nisko, a! niespodzianka...). Trzeba więc nauczyć się postepować z kolegą stresem, który towarzyszy nam od pierwszego otwarcia oczu do ich definitywmego zamknięcia. Zaciskanie zębów ani pasa nie pomaga (pcha w bruksizm i problemy z oddychaniem!). Relaks dobrze brzmi, ale jak się relaksować po kilkunastu latach ostrego czuwania 24 godziny na dobę?Ja zwyczanie zapomniałam co to. Może joga by pomogła? No, nie wiem. Joga to wyłączenie krytycznego myślenia (w sensie weryfikacji nie krytykanctwa, żebyśmy się dobrze zrozumieli). Owo zawieszenie mojego płata czołowego na ramieniu trenera napawa mnie lekką obawą o jego los. Płata, nie trenera. Mam wgłęboko wpojoną potrzebę niezależności i integralności ciała z psyche i duchem. Zdecydowanie wolę, gdy sobie razem w jednym kawałku przestrzeni współpracują bez ingerencji osób trzecich. I myśląc, dumając, czytając, konsuktując dochodzę do wniosku, że właśnie tą współpracę trzeba im poprawić. Ktoś mi bowiem w ten fantastyczny mechanizm patyk wsadził. Covid? Kwarantanna? Naciski, ograniczenia, izolacja społeczna, brak dostępu do lekarza, ta paskudna czujność 24 godzinna każdego dnia od 14 lat??? Nieważne. Ważne, żeby patyk wywalić i znów pozwolić działać naturalnym procesom. Zaczynam więc od powrotu do podstaw absolutnych. Jak nauka życia dla maluchów. Rano uśmiech na powitanie nowego dnia, słowa wdzięczności do Najwyższego, rozkoszne przeciąganie się w stylu Lula (kot mojej córki), głęboki powolny wdech, wydech. Jeszcze raz wdech, wydech. Rzut oka na Słowo i z nim radosna wędrówka do łazienki. Chłodna woda na twarz. Na posiłki kilka prostych składników. Tylko kilka. Jak dla malucha. Wtedy, wiadomo, jelitom łatwiej jest trawić. Mózg nie szaleje z nadmiaru bodźców, ogarnie te wszystkie enzymy, sterowanie pasażem jelitowym, wchłanianiem i filtrowaniem. Wtedy też i odpadów metabolicznych mniej, szybsze oczyszczanie i neuroprzekaźniki sterujące emocjami mają szansę wrócić do równowagi. A umysł do optymizmu. 
Poczyniłam więc na obiad prostą pieczeń. Składników tylko tyle, ile niezbędne. Takie, by organizm otrzymał i wartościowe, złożone węglowodany, białka, i tłuszcze w pięknej proporcji. Do pieczeni tylko świeża surówka z ogórków w jogurcie z nerkowców. I może kilka kleksów pasty paprykowej dla pogodnego koloru. Do chrzanowej pieczeni z kapustą doskonale pasuje. 



CHRZANOWA PIECZEŃ Z KAPUSTĄ

½ włoskiej kapusty (ok. 360g)
1 duża cebula (100g)
1 szklanka ugotowanej kaszy jaglanej dość upakowana (220g)
1 szklanka ugotowanej fasolki mung (200g)
3 łyżki świeżo zmielonego lnu złotego (22g)
1 - 2 łyżeczki soli zależnie, jak posoliliście kaszę i fasolę w czasie gotowania
3 solidne łyżki chrzanu (45g)
1 niewielka marchew (75g)
kawałek selera (50g)
1 - 1½ łyżeczki czosnku granulowanego

liście chrzanu lub doatkowe kapusty dla wyłożenia foremki
ewentualnie 2 łyżki mąki gryczanej, jeśli chcecie bardzo zwartą, gęstą pieczeń

Kapustę drobno posiekać, marchew i cebulę zetrzeć na drobnych oczkach, seler na średnich.
Wszystkie składniki dokładnie wymieszać i wyrabiać masę kilka minut, by warzywa puściły sok a kasza i fasola go wchłonęły.
Keksówkę wysmarować olejem kokosowym i wyłożyć liśćmi tak, by nieco wystawały ponad foremkę.
Masę pieczeniową dokładnie ugnieść w foremce, powierzchnię wyrównać, przykryć wystającymi liśćmi i piec 1 godzinę w temperaturze 190 ⁰C.
Można podawać od razu do obiadu, gdyż się jeszcze rozpada lub wystudzić, odstawić do lodówki, by stężała.
Podawać z pastą paprykową, ajwarem lub nawet ketchupem. Byle lekko pikantnym.


100g pieczeni to 107 kcal
19.5 g tłuszczu
6 g białka
obliczone za pomocą aplikacji vitascale
nie uwzględniłam mąki, gdyż zazwyczaj jej nie dodaję; lubię bardziej wilgotne pieczenie


A wyglądała tak niepozornie, tak... surowo... 😁😁😁
Jednak jest bardzo sycąca i smaczna, co powoduje konieczność ćwiczenia wstrzemięźliwości.
Ale przy tym ma taką ilość fitosubstancji, że jelita w niezłym tempie przypominają sobie o produkcji hormonów, enzymów, sygnalizują do mózgu szczęście i spełnienie, a mózg z ulgą uruchamia neuroprzekaźniki z informacją: Jesteśmy szczęśliwi! Kochani, żyjemy i to pełnią zycia! Tak zielone liście i strączki modulują nasze samopoczucie i humor. Ich białko jest niezbędne do produkcji hormonów zadowolenia a błonnik daje odczucie satysfakcji, które jest przyjemne, ale i pomaga walczyć o wspominaną wstrzemięźliwość. Jako bonus mamy solidny kawał pieczeni na następny obiad a może i śniadanie. Smaczne, zdrowe i praktyczne (czasowo i finansowo), czegóż chcieć więcej... Wiem, przydałby się jeszcze ktoś, z kim moglibyśmy dzielić się takim jedzeniem, ale o to już do wyższej instancji trzeba. Polecam szczerą rozmowę z Ojcem, od którego wszelkie ojcowstwo na niebie i na ziemi bierze swoje imię (patrz: List Aposoła Pawła do Efezjan 3 rozdział 15 werset).

EDIT: Pieczeń piekłam rano, bo właśnie rano wpadłam na jej pomysł. Na spokojnie, czekając na czas śniadania, które składało się z zielonego koktajlu i chrupkich płatków gryczanych...

Komentarze

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Jak obniżyć indeks glikemiczny... zdrowo...

Uwaga, dzisiaj będzie sporo do czytania. Temat niezwykle interesujący w kontekście zalewu propagowanymi dietami w stylu keto, posądzającymi węglowodany o wszystko, co najgorsze. A to przecież o IG idzie ... Mam nadzieję, że i do celu dojdzie ... my. .. Myślałam o podzieleniu tego posta na kilka części, ale chyba wygodniej będzie podać wszystko w jednym miejscu, żeby nie trzeba było później skakać po kilku postach, żeby zminimalizować ryzyko wszamania niekorzystnych zestawień kulinarnych. Jest tych informacji trochę, bo temat mi baaaardzo bliski, przetrawiony/przyswojony/sprawdzany przez ostatnie 10 lat z organicznej potrzeby własnej. Czyli jak zawsze: piszę to, co przeżyłam i sprawdziłam na sobie i bliskich :-D To startujemy: Dieta Low GI czyli o niskim indeksie glikemicznym ,   stała się popularna kilka lat temu. Ostatnio nieco mniej się o niej mówi. Hm, wśród ludzi chyba nic nie trwa wiecznie. Dotyczy to również modnych diet ;-) Jednak wpływ indeksu glikemicznego spożywanych