Przejdź do głównej zawartości

Pasztet z warzyw z bulionu, fasoli i orzechów włoskich

Bulion z resztek stał się natychmiast naszym (właściwie to moim) musthave tygodnia. Tylko, że wchodząc w tryb "nie wyrzucam resztek" zostawiłam również warzywa po bulionie. A i warzywne resztki przejęte duchem zero waste, odżegnywały się od zamieszkania na kompoście. Ledwie wyciągnięte z bulionu, zaczęły szeptać głosem dość wyraźnym, że pragną jednak na talerz... Godnie, jak na żywność przystało. Nie mogłam odmówić... I tak powstał pasztet z resztek po resztkach. Mogłam zupełnie spokojnie ograniczyć przyprawy do minimum, bo do bulionu użyłam bardzo konkretne w smaku składniki takie jak nogi kalafiora, nogi boczniaków, skórki imbiru, zeschnięte całe marchewki, liście z cienkimi kawałkami łodyżek selera naciowego i sporo obierków z selera korzeniowego. Ostra papryczka i kilka podgrzybków też się w nim znalazło dla zaostrzenia smaku i zdrowotności :-) Przy takich dodatkach można śmiało przerabiać warzywa na różne różności. 

Pasztet sprawdza się bardzo dobrze jako ciepła pieczeń do obiad, albo w wersji zimnej na półmiski bufetowe czy lunchboxa z surówką (w dugim pojemniku), gdyż pięknie tężeje a pon schłodzeniu smak staje się jeszcze bardziej wyrazisty. Z każdym dniem coraz ciekawszy.



PASZTET Z RESZTEK PO RESZTKOWYM BULIONIE

800g warzyw z bulionu
80g orzechów włoskich obranych
500g ugotowanej białej fasoli
50g mąki gryczanej
1½ łyżeczki słodkiej papryki
1½ łyżeczki pieprzu ziołowego
1 łyżeczka soli (lub do smaku)
2 łyżeczki nasion kolendry

olej kokosowy do foremki
ok 60g pasty paprykowej lub pikantnego ketchupu na wierzch

Kolendrę uprażyć delikatnie na suchej patelni i utłuc w moździerzu.
Wymieszać razem warzywa, fasolę i orzechy, przepuścic przez maszynkę do mięsa.
Dodać do nich resztę składników (oprócz pasty i oleju), całość dokładnie wymieszać.
Foremkę wysmarować olejem kokosowym, wyłożyć pasztet dokładnie upychając, wyrównać powierzchnię i posmarować pastą paprykową.
Piec w 200⁰C ok. 40 minut pod lekkim przykryciem (nieszczelnie nałożona folia aluminiowa) i 20 bez przykrycia.

Bardzo smaczny z imbirową surówką z czerwonej kapusty i grejpfruta.


Buliony resztkowe są zawsze najprawdziwszymi niespodziankami.  Zrobiłam już mega umamiczny ze względu na sporą ilość starych, zapomnianych shitake, był też słodkawy mocno przez duży zakup marchewki (po kupnie myję dokładnie i obieram całość - wtedy to było 3 kg...) i z niej wkład bulionowy był największy. Okazał się doksonały do... barszczu. Jednak warzyw nie przerobiłam na pasztet a  dodałam sporo ziół i zrobiłam pastę z prażonym słonecznikiem. Trzeba było dosmaczyć kwaskową cytryną i już! W ogóle zadziwia mnie pasją, która się we mnie obudziła odkąd prowadzę bloga. Właściwie mogłabym nie wychodzić z kuchni, tylko kombinować na jeszcze inne sposoby. 

Wcześniej wszystko przyprawiałam tak samo. Bezpiecznie. Konserwatywnie.

Teraz szukam nowości. Chcę sprawdzić jeszcze jedno nowe połączenie. I jeszcze inne. A potem może krzyżowo...? Gdzie ten mój konserwatyzm, się pytam. Najdziwniejsze jednak jest, że przecież mi te nowości... smakują. Naprawdę. Na bloga w zasadzie wrzucam to, co posmakowało również rodzince. Przynajmniej części. A ja naprawdę jadałam tylko kilka znanych mi rzeczy i nic, NIC więcej. Kiedyś. Zanim ograniczyłam swoje menu do roślin. Ha, ha, ha. Ograniczyłam... dobre... jadam tak różnorodnie, jak nigdy wcześniej. Pomimo sporych ograniczeń związanych też i z nietolerancjami i cukrzycą. I tak jem tak różnorodnie, że muszę ograniczać sobie liczbę składników, bo jednak układ pokarmowy człowieka aż takiej róznorodności fanem nie jest. Woli stonowane kompozycje. Toteż zaczęłam się tonować i postanowiłam sobie zacząć prywatne wyzwanie #jemprosto 2021. Jeśli jesteście ciekawi, jak to wygląda na codzień, zapraszam na mojego instagrama klik

Konkludując biblijnie:

Nie powinien dziwić brak upodobania naszych jelit do wielkiej różnorodności. Wyobraźmy sobie pierwszych ludzi w ogrodzie Eden. Pierwsze otwarcie oczu, przyglądnięcie się rzeczywistości dookoła. To musiało być kosmiczne wrażenie. Dorośli ludzie a otwierają oczy po raz pierwszy i wciagają pierwszy chaust powietrza. Maluszek rodzący się przeżywa trudny moment.Musi odkrztusić wody, które wypełniały mu układ oddechowy, suche powietrze drażni, jest chłodne, drapiące... Na początku jednak było inaczej. Układ oddechowy pierwszych rodziców był ukształtowany w pełni jako dorosły. Czuli chyba tak, jak my. Przynajmniej bardziej podobnie do nas niż do noworodków. Gdy się rozejrzeli, zobaczyli swojego Stworzyciela. To on zaaplikował człowiekowi pierwszy dech życia. Był blisko. Tuż obok. Zaraz też powitał Swoje stworzenie ciepłym zaproszeniem do bliskości. Stworzył mu kompana, przyjaciela, partnera (dlaczego w języku polskim te wszystkie rzeczowniki w rodzaju żeńskim brzmią jakoś tak... gorzej... albo tylko mi sie tak kojarzy...?). Wiele tłumaczeń podaje tu słowo: pomoc. Też nie brzmi zbyt dobrze. Ja bym optowała za wsparciem (ang. support). Tak czy siak, człowiek dostał dech życia z pierwszej ręki, współczłowieka (mieli byc jednym ciałem, to chyba pasuje, prawda?) z pierwszej ręki (hmm... żebra i to własnego... bardziej "pierwszej ręki" się chyba nie da...) i jedzenie w postaci owoców. Też z pierwszej, najpierwszej ręki. Jaka piękna konsekwencja i troska. Ale! Ale... Jedząc owoce, trudno było o zbyt dużą rozmaitość. Nie mogli mieszać zbóż z mięsem, bo nic z tego nie jadali. Trudno było pomieszać w posiłku warzywa, owoce i nabiał, bo z tego wszystkiego jadali tylko owoce. Najwyraźniej ludzkie jelita pracowały idealnie (Eden przed grzechem był miejscem bardzo dobrym, jak powiedziała sam Bóg) na monopokarmie... Teraz nie ma na to szans, bo wartość owoców obecnych ma się nijak do ówczesnych. Po grzechu potrzebujemy też więcej substancji leczących i profilaktycznych, których najwięcej jest w warzywach (przewidziane przez Stworzyciela, więc i zaraz pojawiło się zalecenie uprawy - już 3 rozdział Pisma), ale i sporo w strączkach czy orzechach. Kalorii też więcej potrzebujemy, odkąd klimat się zmienił i pojawiły się zimy. Nawet te śródziemnomorskie wymagają większej ilości przyswajanych kalorii a na samych owocach byłoby cieniutko... jadamy więc dzisiaj różnorodnie i nadszedł czas, gdy w sklepach jest tak bardzo różnorodnie, że aż musimy wybierać. A wszystko takie apetyczne, kolorowe, pachnące. Wszędzie wokół piętrzą się przepisy (dla domowych kuchcików) albo gotowce (dla tych, co w kuchni bywają rzadziej). Ograniczać się, żeby się nie przejeść i nie obciążyć za bardzo naszych jelit, żołądka, wątroby i trzustki, to dzisiaj konieczność...

Niech u mnie #jemprosto2021 będzie zwrotem ku początkom. Zobaczę, co z tego wyjdzie, jak będę się czuła. Obym wytrwała...

Komentarze

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Jak obniżyć indeks glikemiczny... zdrowo...

Uwaga, dzisiaj będzie sporo do czytania. Temat niezwykle interesujący w kontekście zalewu propagowanymi dietami w stylu keto, posądzającymi węglowodany o wszystko, co najgorsze. A to przecież o IG idzie ... Mam nadzieję, że i do celu dojdzie ... my. .. Myślałam o podzieleniu tego posta na kilka części, ale chyba wygodniej będzie podać wszystko w jednym miejscu, żeby nie trzeba było później skakać po kilku postach, żeby zminimalizować ryzyko wszamania niekorzystnych zestawień kulinarnych. Jest tych informacji trochę, bo temat mi baaaardzo bliski, przetrawiony/przyswojony/sprawdzany przez ostatnie 10 lat z organicznej potrzeby własnej. Czyli jak zawsze: piszę to, co przeżyłam i sprawdziłam na sobie i bliskich :-D To startujemy: Dieta Low GI czyli o niskim indeksie glikemicznym ,   stała się popularna kilka lat temu. Ostatnio nieco mniej się o niej mówi. Hm, wśród ludzi chyba nic nie trwa wiecznie. Dotyczy to również modnych diet ;-) Jednak wpływ indeksu glikemicznego spożywanych