Przejdź do głównej zawartości

Surówka z czerwonej kapusty z grejprutem, marynowaną cebulką i imbirem

Najsmaczniejsze pomysły przychodzą mi do głowy w najmniej oczekiwanych momentach. Tak było w tą surówką. Ot, tak zwyczajnie, przyszło do głowy, że czerwona kapusta z czerwonym grejprutem będzie pasować, bo kapusta charakterna a grejpruit kwaskowy i słodki jednoczesnie. No i soczysty. A kapusta jakby mniej soczysta, bo już zima przecież. No i doprawić można by imbirem, bo pikantny i świeży, egzotyczny w smaku. Pasuje do zimowej aury idealnie. Jak sprawić, by świeży imbir przeniknął całą sałatkę? Namoczyć przez kwadrans w soku z cytryny. Zaromatyzuje doskonale, co już wykorzystywałam w sałatce z dyni (klik) i w surówce orientalnej (klik). 

Ta surówka gości w mojej kuchni regularnie. Spróbujecie i Wy? 




SURÓWKA Z CZERWONEJ KAPUSTY Z GREJPRUTEM, MARYNOWANĄ CEBULKĄ I IMBIREM

pół główki czerwonej kapusty średniej wielkości
duży czerwony grejprut
średnia czerwona cebula
kawałek imbiru wielkości kciuka (najlepiej ekologicznego)
sok z jednej cytryny
sól, pieprz ziołowy

Imbir obrać i pokroić w cieniutkie plasterki w poprzek włókien a później w paseczki.


Zalać sokiem z cytryny i odstawić.
Kapustę poszatkować bardzo cieniutko ostrym nożem lub na mandolinie, delikatnie posolić, wymieszać dłońmi wcierając sól w kapustę, odstawić, by puściła sok.


Z grejfruita wycinać sam miąższ i wrzucać od razu do kapusty.
Cebulkę pokroić drobno i można taką wrzucić do sałatki albo zamarynować ją w soku z cytryny z dodatkiem goździka, kolendry, sosu sojowego, odrobiny syropu konowego i ewentualnie soli wedle własnego smaku.


Każdy kontakt kapusty z grejpruitem to zmiana koloru na różowy... uwielbiam tą kulinarną chemię. Jest taka widowiskowa!

Wymieszać dokładnie (najlepiej dłońmi) wszystkie składniki regulując soczystość sokiem spod imbiru.
Doprawić pieprzem ziołowym. Jesli macie potrzebę doprawienia czymś z tłuszczem, to najlepiej nam się sprawdza prażony słonecznik. Ewentualnie kilka kropli świezutkiego oleju z lnianki.



UWAGA!
Moim zdaniem jest ogromna różnica w aromacie i smaku imbiru z różnych źródeł. Odkąd po raz pierwszy użyłam imbir ekologiczny, nie wyobrażam sobie użycia zwykłego. Na szczęście jest to przyprawa, więc nie rujnuje budżetu a bywa eko imbir w kilku sklepach. Najczęściej kupuję w kooperatywie Lokalny Rolnik. Może lokalność w nazwie jest nieco nadwyrężona w kontekście imbiru, ale biorąc pod uwagę smak, moja potrzeba spójności nazwy z treścią cichutko przycupnęła w kąciku hipokapmu pod nazwą "potrzeba emocjonalnego kompromisu"... Smak mój hipokamp ceni jednak wysoko...

Co do samej ekoprodukcji... czy certyfikat produkcji ekologicznej jest coś wart? W sensie wartości produkowanej żywności a nie zapłaconej ceny za certyfikat. Bo za certyfikację się płaci. I to nie są sumy symboliczne. Trochę trzeba się szarpnąć.  Dla małego gospodarstwa to prawie 800 zł. Dla dużego 1600 zł. Trzeba już na minimum 2 lata przed złożeniem wniosku o certyfikację zrezygnować z podkręcania upraw syntetycznymi środkami ochrony roślin i nawozami sztucznymi, z zapraw nasiennych, sztucznych koncentratów, organizmów genetycznie zmodyfikowanych (GMO), promieni jonizujących. I corocznie certyfikat odnawiać. Zdarza się kontrola bez uprzedzenia. Są i plusy takich upraw w postaci wyższych cen ze względu na wyższą jakość produktów oraz dofinansowania. Czy jednak przeciętny Kowalski ma interes, by płacić więcej za coś z etykietką eko popartą odpowiednim numerkiem certyfikatu? Nie, jeżeli chce kupować ekonomicznie i doraźnie. Tak, jeśli patrzy na swój długoterminowy i szeroko pojęty interes. Dlaczego? Bo wydając dziś więcej, dostanie produkt, który na pewno nie dostarczy mu metali ciężkich, pestycydów, pozostałości (nawet dopuszczalnych, bo w uprawach nie eko mogą zgodnie z prawem te pozostałości być...), środków ochrony roślin czy dziwacznych substancji do zadań specjalnych (jak niesławny roundup do osuszania zbóż...). Jednak! Dostarczymy sobie spore dawki fitozwiązków, których zawsze jest znacznie więcej (czasem kilkaset razy!) w roślinach rosnących w trudniejszych warunkach niż pod ochronnym parasolem chemii rolniczej. Roślinki już tak mają, że im trudniej, tym dla nas są zdrowsze. Wszystko, co rośliny produkują w naturalny sposób dla swojej ochrony, jest korzystne także i dla naszego zdrowia. Na myśl przychodzi mi bardzo adekwatny werset: Gdzie grzech się rozmnożył, tam łaska bardziej obfitowała... z listu do Rzymian 5:20. I choć mowa jest w nim o nieposłuszeństwie człowieka wobec prawa Bożego, to używanie szkodliwych dla konsumentów środków ochrony, moim zdaniem, ociera się dość mocno o nadużywanie wolności własnej ze szkodą dla innych. Ot, jeszcze jeden grzech do kolekcji. Im ich więcj, tym łatwiej dostrzec Bożą łaskę. Tym Bóg intensywniej działa, by ludziom pomagać i ich (nas) chronić.

Komentarze

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba...

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie ...

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n...

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i ...

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwko...