Przejdź do głównej zawartości

Surowa gryczana granola z jabłkiem i lukumą

Co to jest lukuma??? Czy nie takie pytanie się pojawiło w Waszych umysłach? :-) Przynajmniej u 90% z Was tak... Nic dziwnego, ten owoc bowiem nie rośnie w Polsce. Nie można go dostać w każdym warzywniaku (w odróżnieniu od awokado czy... pomarańczy ;-)). Niewiele osób ma go w swojej szafce kuchennej. A zdecydowana większość tych, którzy mają używają bardzo ostrożnie jako dodatek do koktajli lub... na jakiś zachęcający przepis z jej użyciem. Moja stała w szafce do ostatniego tygodnia przed końcem terminu przydatności do spożycia. Wtedy pożałowałam wydanych kilkunastu złotych (czasem kupuję nowinki z czystej ciekawości, jak pachnie, smakuje, wygląda) i dorzuciłam do zielonego smoothie. Nie powalił mnie smak. Nieco mączysty, delikatny, przypomina surowe bataty. Dałam więc drugą szansę przy innym zestawie owoców. Było nieco lepiej. Nie mogłam się poddać, bo sporo w torebce tej tajemniczej lukumy zostało... Nowy zestaw owoców, inne liście - zaczełam zauważać subtelny posmak lukumowego proszku... Po kilkunastu próbach przywykam na tyle, że po zużyciu całej torebki, dokupiłam następną :-) Czy taka pyszna się okazała? Rzecz gustu. Na pewno nie jest to typowy polski smak, jednak jej wartości prozdrowotne i zagęszczająco-słodzące dla różnych surowych dań okazały się walorem nie do pogardzenia. Szczególnie zachęcająca jest wysoka zawartość witamin w grupy B. Ma poprawiać trawienie, działać przeciwzapalnie i... słodzić. Poprawy trawienia trudno zauważyć, działanie przeciwzapalne ma każdy owoc ale słodzić nie każdym można (spróbujcie awokado ;-)). Przyznam, że lukumę jako słodzik mogą używać tylko wysublimowane delikatne podniebienia. Reszta jej słodkości nie zauważy. Jeśli chcecie zamienić cukier na lukumę, przygotujcie się na używanie jej sporych ilości oraz dodatkowo pojawiający się specyficzny aromat i posmak. Używam jej jednak bardzo skutecznie jako zagęszczacza do surowych ciastek, kremów, słodkich past czy ciast. Świetnie się sprawdza również w surowej granoli z kiełkującej gryki. Dobrze też smakowo współgra z jabłkiem, pomarańczą i kardamonem.


SUROWA GRANOLA Z GRYKI

900 g kiełków gryki (jak zrobić napisałam tutaj)
2 duże, soczyste, jędrne jabłka
sok z dużej pomarańczy ok. 120 g
4 łyżki syropu klonowego
sok z dużej cytryny ok. 70 g
4 strączki kardamonu
1 łyżeczka mielonego imbiru
3 łyżki mielonej lukumy
¼ łyżeczki soli himalajskiej

W malaserze zmiksować jabłka (ze skórką, ale bez pestek), syrop klonowy, sól i soki owocowe.
Wmieszać imbir i zmiażdżony w moździerzu kardamon.
Kiełki dokładnie wymieszać z uzyskaną mieszaniną, posypać lukumą i raz jeszcze dokładnie wymieszać.
Suszyć w piekarniku przy uchylonych drzwiczkach (wkładam pomiędzy drzwiczki a górną krawędź piekarnika papierowy ręczniczek zwinięty w gruby rulonik) w temperaturze 43⁰C do uzyskania zupełnie suchej granoli.
Jeśli nie dosuszymy, należy przechowywać w lodówce. Dobrze wysuszoną można przechowywać  szczelnym słoiku w chłodnej szafce kuchennej.


Podawać z mlekiem bądź jogurtem i owocami albo z gęstym zielonym smoothie na dobre rozpoczęcie dnia... kolejnego dnia rozwijającej się miłości...


Przecież prawdziwa miłość nie umiera lecz rozwija się, rozkwita, pięknieje i nabiera charakteru z kazdym następnym dniem, prawda? Skąd czerpie ku temu siłę? Zwyczajnie, z zabiegów uczestników tej miłości w jej pielegnację ;-) Mało romantycznie? A czy komukolwiek grała w tle piękna muzyka, gdy z drżeniem serca czekał na spotkanie z ukochaną osobą? He, he, he... jeśli już, to reklamowa z pobliskiego marketu albo przytulnej knajpki... nic dziwnego, że uznaje się czas świąt za magiczny - wtedy z każdego głośnika płyną pełne uczucia dźwięki, nieco rozleniwiające, ciepłe, rozmarzone... Nie ma to jak dobra taktyka marketingowa! W tym magicznym czasie sprzedaż przekracza wszystkie średnie, rujnujemy domowe budżety a i... samobójców liczba rośnie, bo ktoś czasem zauważa manipukację i trudno mu żyć dalej ze świadomością, że rzeczywistość jest jednak inna. Trochę jak odarcie umysłu z wyobrażeń o świętym Mikołaju. Kilka tygodni temu zupełnie niechcący uświadomiłam pewnej kilkuletniej osóbce, że jej pyszny cukier zrobiony jest z buraka. Trzeba bylo zobaczyć jej minę! Niedowierzanie połączone z obrzydzeniem i rozpaczą. Nie uświadamiałam dalej, że lody, które uznała za smaczne, choć zbyt słodkie, były z... kalafiora... 😉

A przecież otrząsnąwszy się z marketingowego oszołomienia, każdy tęskni za miłością codzienną, zwykłą, a jednak tak rzadko spotykaną. Taką, w której czujemy się bezpiecznie, możemy przestać udawać superwoman i megasupermana. Gdy nie zniechęci spocona w gorączne wirusowej infekcji głowa ani niezdarne ruchy obdartych w pracy dłoni, gdy oboje troszczą się o sobie nawzajem, czuwają nad sobą nawzajem i nikomu nigdy nie zdradzą intymnych tajemnic bliskiego serca. Zadbają o dobre imię, gdy komuś woadnie do głowy za plecami pleśc androny; poniosą razem ciężar, gdy przyciśnie; a i podskoczą z radości trzymając za ręce, choć może nie zorientują się, z czego się aż tak cieszą ;-) Pięknie została taka miłość opisana przez faceta, który nie miał nawet dziewczyny! Nie miał żony ani kochanki! Doświadczył tylko (TYLKO!) miłości ze strony Boga. Jakie to musiało być rzeczywiste doświadczenie, skoro  tak celnie ową prawdziwą miłość opisał... Acha, autor tych słów nie miał też kochanka... żeby nie było, że zostawiam pole do takich dywagacji... Autorem jest sam apostoł Paweł a wspomniany opis dostępny w jego liście napisanym do dość specyficznego zgromadzenia chrześcijan w Koryncie. To pierwszy list, rozdział 13. Warto poczytać. I trzynastce w nos się roześmiać, bo takiej miłości trzynastka niestraszna!

Komentarze

ulubione posty czytelników

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Ulubione śniadanie i o toksyczności siemienia lnianego słów kilka

Dobre śniadanie to podstawa. Moje musi być zdrowe, kolorowe i... smaczne. Rankiem z przyjemnością wstaję, gdy czeka na mnie ulubiona nocna owsianka. Mam swoje ulubione kompozycje smakowe, ale lubię tez nowości. Korzystam z nietypowych owoców, nasion, płatków, żeby urozmaicić codzienne menu. Lubię też poznawać nowości. Jednak nie całkiem jak leci... Wybieram sobie uważnie, z namaszczeniem. Lubię celebrować swoje odkrycia i z pełną "kolumbowską" świadomością rozsmakowywać się, odszukiwać znajome i zupełnie nowe akcenty. Przyjemność jedzenia w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie sposób oprzeć się uczuciu cudownej wdzięczności za takie bogactwo. Tej śnieżnej wiosny spotkałam się z tamarillo. Egzotyczny owoc bardziej przypominający pomidora niż śliwkę, choć z zewnątrz wygląda jak śliwka właśnie. Rok temu już go próbowałam. Na kromce chleba. Jednak tym wyglądał, jakby chciał zanurkować w ... owsiance. Przystałam na ten kaprys, owoc kupiłam (przy okazji walcząc zawzięcie z kasjerką o

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Jak obniżyć indeks glikemiczny... zdrowo...

Uwaga, dzisiaj będzie sporo do czytania. Temat niezwykle interesujący w kontekście zalewu propagowanymi dietami w stylu keto, posądzającymi węglowodany o wszystko, co najgorsze. A to przecież o IG idzie ... Mam nadzieję, że i do celu dojdzie ... my. .. Myślałam o podzieleniu tego posta na kilka części, ale chyba wygodniej będzie podać wszystko w jednym miejscu, żeby nie trzeba było później skakać po kilku postach, żeby zminimalizować ryzyko wszamania niekorzystnych zestawień kulinarnych. Jest tych informacji trochę, bo temat mi baaaardzo bliski, przetrawiony/przyswojony/sprawdzany przez ostatnie 10 lat z organicznej potrzeby własnej. Czyli jak zawsze: piszę to, co przeżyłam i sprawdziłam na sobie i bliskich :-D To startujemy: Dieta Low GI czyli o niskim indeksie glikemicznym ,   stała się popularna kilka lat temu. Ostatnio nieco mniej się o niej mówi. Hm, wśród ludzi chyba nic nie trwa wiecznie. Dotyczy to również modnych diet ;-) Jednak wpływ indeksu glikemicznego spożywanych

Chleb łubinowy z makiem

Pasja chlebowo - piekarnicza trwa. Przynajmniej u mnie. Wiecie, jak to jest. Człek się dorwie do fajnej receptury, kubki smakowe podrygują w oczekiwaniu na nowości, więc kombinuje, próbuje, eksperymentuje a tyle radochy ta pasja przynosi! Druga rzecz to zakwasowe odpady ... Rosnący zakwas wymaga dokarmiania. Najlepiej w stosunku 1:1:1 zakwas działający : woda : mąka. Dokarmiam go raz lub dwa razy dziennie, zależnie od temperatury. Teraz prosta matematyka: dzień 1. mam 50 g zakwasu i dokarmiam 50 g wody i 50 g mąki, otrzymuję 150 g; dzień 2. mam 150 g zakwasu, dokarmiam 150 g wody, 150 g mąki, otrzymuję 450 g; dzień 3. mam 450 g zakwasu, dokarmiam... i otrzymuję 1350 g!!! Po co mi półtora litra zakwasu? Na wypiek 4 kilowego bochenka???? Do piekarnika może by nawet wlazł, ale kiedy byśmy go przejedli? I tak co 3 dni??????  Gołym okiem widać, że ani chybi trzeba co dwa, ostatecznie trzy dni, odrzucać pewne ilości bąbelkujacego cuda zostawiając sensowną ilość 50 g zakwasu do podhodowania.