Przejdź do głównej zawartości

Zakwaszona owsianka jak wiosenny serek śmietankowy

Klasyka zdrowych śniadań. Tradycyjnie tak się ocenia owsiankę. Tradycja tak się zasiedziała, zadomowiła, owładnęła umysłami, że i języka sięgnęła. W sensie lingwistycznym, bo z anatomicznym miewa problemy u niektórych nadal. U mnie miała ;-) Jednak z sferze komunikacji zrosła się z przymiotkiem zdrowa tak ściśle, że oba słowa funkcjonują prawie jako synonimy. Przy tym pojęcie owsianki tak się rozrosło, że nazywa się tak nawet papkę z proszku typu instant, w którego składzie na pierwszym miejscu jest mąka owsiana a na drugim cukier. Zaraz potem mleko w proszku, aromaty, barwniki i kilka dodatkowych sproszkowanych syropów, zagęszczaczy i wzbogacaczy. Ale my nie z tych, co się nabierają na chwyty reklamowe (takie zdolności pojęciotwórcze marketingu są zdumiewające), prawda? Zresztą tak jak długie są listy składników owsianek typu instant, tak i wysokie są ich ceny.
Jak wiecie już, wolę tą tradycyjną tradycję sprzed rozkwitu marketingu. Czyli grube płatki owsiane, szczypta soli (o ile w ogóle jest potrzebna...), nieco roślinnego mleka (o ile jest potrzebne...), owoce (mniej lub więcej, bo potrzebne ;-)) i coś z tłuszczami omega 3 (oj! baaaardzo potrzebne!!!). Raz moczę płatki na zimno, raz na gorąco. Raz z owocami mrożonymi, raz świeżymi a raz suszonymi. Czasem też i owsiankę podgotuję kilka minut, albo tylko minuty pół. Tak, żeby się smak i konsystencja nie znudziły ;-) Kilka dni temu wieczorem wkradł się do mojej głowy pomysł, który niby od niechcenia, ale jednak, roziadł się jak u siebie i poszłoooo... A może by tak taką namoczoną owsiankę nieco podfermentować? A może i mleko przy okazji? 2 w 1 takie praktyczne.... Ruszyło nieśmiało - niech się moczy do rana... potem dodać szczypiorek, koperek, rzodkiewkę... wiosennie będzie, kolorowo i świeżo. Czemy by nie spróbować...? (tak, tak, łobuz- pomysł poczuł się jak u siebie i po cichutku robił owsiankową rewolucję ;-))
Rankiem spróbowałam nowego dania bardzo ostrożnie. Najpierw zapach - hmmm... delikatnie ogórkiem kiszonym... lubię ogorki... spróbuję i owsianki (zresztą i tak bym nie wyrzuciła przecież!)... Smaczne :-)
Drugim razem odważniej zostawiłam owsiankę na całą dobę. Mniej czuć ogórki, owsianka zrobiła się kremowa i gęstsza. Znów z zieleniną i rzodkiewką. Przecież wciąż wiosna ;-)
Trzecim razem owsianka moczyła się najpierw dobę w ciepłym kącie kuchni a potem dobę w lodówce gęstniała. Rankiem miałam pyszne kremowe wiosenne śniadanie, w którym już ogórków prawie nie było czuć. Pojawił się natomiast smak jogurtowy (no tak, dodałam mleka przecież ;-)). Należało jedynie musnąć solą (moje ogórki kiszone zazwyczaj solę znacznie mniej niż tradycyje przepisy żądają), dodać pieprzu lub papryki i świeże dodatki. Zamiast chleba podałam sałatę rzymską. Pysznie i pięknie :-D


ZAKWASZANA OWSIANKA
1 porcja

4 łyżki płatków owsianych
½  szklanki mleka sojowego
1 łyżeczka złotego siemienia lnianego
½ łyżeczki soli (lub mniej)
1½ łyżki wody z domowej kiszonki
2 łyżeczki płatków drożdżowych, koperek, szczypiorek, rzodkiewka
1 łyżka soku z cytryny

Len zmielić grubo, wymieszać z płatkami, solą i zalać gorącym mlekiem, odstawić do ostygnięcia.
Wymieszać, sprawdzić temperaturę (musi być lekko ciepłe), dolać wodę z kiszonki i dokładnie wymieszać. Przykryć, odstawić do zakwaszenia na dobę w spokojne miejsce.
Wymieszać i wstawić do lodówki do stężenia.
Dodać płatki drożdżowe, sok z cytryny, zioła, rzodkiewkę lub inne ulubione dodatki i zajadać!


Coś czuję, że to początek większych nowości. Aż drżę z ekscytacji ;-)

Przy okazji produkowania owsianego "nabiału" naszły mnie wspomnienia dyskusji ze znajomym, który twierdził, iż ludzie jadali nabiał od samego początku swojej egzystencji. No, prawie od początku. Bowiem Adam z żoną dostali wyraźne wytyczne, jak funkcjonuje świat dookoła nich. Co jest jadalne, po są na tym świecie, jaki jest ich wzajemny status, itp... Nic dziwnego. Rodziców nie mieli, dzieciństwa też. Jak mieli się czegokolwiek nauczyć? Od Tego, którego mieli za tatę. Tego, który zamiast rodzić, załatwił sprawę zupelnie inaczej ;-) Taki wyjątkowy supertata. Informacje te były (są do wglądu w drugim rozdziale Pisma Świętego) tak klarowne i jednoznaczne, że dyskusji ze znajomym nie było (on też ma zaufanie do tegoż źródła). Zaraz potem ścieżki myślowe jednak się nam rozjechały. Znajomy utrzymywał, że wzorem dla nas powinni być bogobojni z dawnych lat (mogłabym się nawet z tym zgodzić, choć nie bezkrytycznie, bo bogobojny to jednak nie znaczy nieomylny), ale na tapetę wzięliśmy... Abla... I zgrzyt, tarcie, spina, iskry, ogień, pożar... ;-) przesadzam nieco... stanęło na zgrzycie... lubię swoich znajomych :-) Wracając do meritum dyskusji: Abel hodował zwierzęta i (uwaga, to wspomniany rozjazd!) z całą pewnością nabiał jadał. Po cóż innego miałby hodować bydło??? Osobiście znam kilka osób hodujących różne zwierzęta. Rzadko kto z nich zjada swoje hodowle, jeszcze rzadziej używa ich mleka... Od jednego z nich kupiłam naszego psiaka. Reszta hodowli mieszkała w domu z właścicielem. Cały dom wyglądał, jak mieszkanie psiaków. Chyba wszyscy swoje zwyczaje podporządkowali hodowli i nikt, NIKT z nich nie wpadł na pomysł dojenia karmiącej matki do swojego kubka... Moim zdaniem z faktu hodowli trzód wcale nie musi wynikać ich eksploatacja. Takie założenie wynika raczej z naszych upodobań kulinarnych i schematów myślowych, na jakich wyrośliśmy. Ja sobie myślę taką drogą:
Adam z żoną opuścili piękny ogród zasadzony przez supertatę, bo chcieli być niezależni od supertaty. Myśleli, że tak będzie lepiej, będą mogli więcej, lepiej, wygodniej, zmądrzeją, doznają wyjątkowych, unikalnych rzczy dostępnych dotąd tylko supertacie. Nie była to prawda. Przynajmniej nie cała. Byli tylko malutkimi, słabiutkimi ludzikami. A supertata miał supermądrość i supermoc (imię zobowiązuje!). Obie ofiary swojego ego nie miały ani jednego, ani drugiego, ale supertata nie dawał im odczuć swojej przewagi. Chciał partnersko. Chciał zaufania takiego, jakim on sam ich obdarzał. Wypięli się i zaczęli żyć na gorszych warunkach, bo supertata za nic nie chciał pozwolić im umrzeć (bez supermocy wszak nie ma życia, życie jest tylko w łączności z Nim...). Pogorszyły się więc warunki życia (środek wychowawczy), ale obie ofiary nie czuły się odrzucone, bo supertata przychodził do nich, rozmawiał, pocieszał. Poza ogrodem zrozumieli (środek wychowczy okazał się superskuteczny), co się naprawdę stało i za nic nie chcieli brnąć w swoją głupotę. W takim razie zaczęli trzymać się wszystkich zaleceń supertaty bardzo ściśle. W każdym aspekcie. Bali się, że mogłoby się zrobić jeszcze gorzej. Tak też uczyli swoich synów. Abel jako bogobojny też chciał dobrze żyć. Nie krzywdzić, nie robić głupstw. Znacie takie sytuacje? Każdy z nas, gdy narozrabia, zaczyna być tak precyzyjnie grzecznym... Jako mama wiedziałam, co oznacza cisza i super grzeczność moich dzieci... Bacznie rozglądałam się wtedy po mieszkaniu, co tym razem spsocili ;-) Dlaczego Abel miałby jeść coś, czego supertata nigdy nie zalecał? Nie, niemożliwe, nie pasuje. Po co jednak mu były trzody? 1. Już Adam próbował na samym początku znaleźć sobie towarzystwo wśród  zwierzaków. Okazały się ciekawe, miłe i fajne, ale jednak brakowało mu głębi relacji,, którą znalazł dopiero z żoną;
2. Supertata wiedział, że człowiek szybko zapomina o swoich błędach, jeśli nie czuje ich trwałych konsekwencji (to też wszyscy znamy... z historii uczymy się tego, że z historii nic się nie uczymy...), więc polecił czynności, które miały uświadamiać nieodwracalność grzechu - śmierci. Po to były potrzebne trzody. Tylko wtedy, gdy świadomie grzeszyli. Mogli jednak NIE grzeszyć, ale musieli stale pamiętać, że potrzebują na stałe pomocy supertaty. Lustrzane odbicie sytuacji początkowej... poza ogrodem musieli żyć tak, jak żyli w ogrodzie BEZ wyimaginowanej niezależności.
Trzody więc Ablowi mogły być potrzebne w obu sytuacjach. Moim osobistym zdaniem, nawet nie wpadło mu do głowy zjadanie zwierząt, albo wypijanie ich mleka... tak jak i nam dzisiaj nie wpadnie do głowy wypicie mleka kociaków. Kociaki się przytula, a nie ... chyba nie chcę nawet sobie wyobrażać... Ja nie chcę o tym myśleć a bogobojny Abel miałby to z własnej woli praktykować??? Nieee, nie pasuje, nie gra to razem z resztą sytuacji...

Przyjacielu: uważam nadal i wciąż: ABEL NIE PIŁ MLEKA SWOICH TRZÓD, NIE ROBIŁ Z NIEGO ANI MASŁA, ANI SERA, ANI JOGURTU, ANI NAWET DANONKA ;-) Takiego planu nawet nie brał pod uwagę. 

A jeśli jakikolwiek bogobojny człowiek poleca chałwę, nie czyni to chałwy zdrowym posiłkiem. Jeśli jakikolwiek bogobojny człowiek w gniewie krzyknie na swoich bliskich nie daje to przepustki do wrzasków w domu; jeśli którykolwiek z bogobojnych zje schabowego, nie pobiegnę z ulgą do pobliskiego baru po porcję kotleta z kluskami. 


Komentarze

  1. A używa Pani kiszonki z przyprawami?Bo jak się daje sok z kiszonej kapusty( tam tylko sól , ew jakaś marchewka czyli bez innych przypraw szczególnie czosnku, chrzanu) do np migdałów czy nerkowców to taki ,,serek " nadaje się nawet nas s;lodki ,,sernik", sprawdzone :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, serkowi w wersji wytrawnej to sprzyja :-) Kapustę zazwyczaj kiszę z nasionami kopru, gorczycą i pieprzem, więc też są przyprawy. Jednak jakiś czas temu spotkałam przepis na blogu, który już (niestety) nie jest aktualizowany na taki właśnie sernik http://sojaturobie.blogspot.com/2014/11/sernik-z-kiszonych-nerkowcow.html . Zrobiłam i pomimo przypraw wyszedł bardzo smaczny :-)
      Przy okazji, czy możemy przejść na formę bardziej przyjacielską? Mogę być fasolką, jakby co ;-)

      Usuń
    2. Pewnie może być i Fasolka :) , a ten blog to mojej przyjaciółki :) Najlepszy wegański blog , ja przetestowałam wszystko i nie było tam nic co byt mi nie smakowała , same rarytasy
      Jest tam taki przepis na słodką fasolkę z migdałami , ojej to chyba jedna najlepszych rzeczy z najlepszych :) Ja kapustę robię różnie ,ale najlepsza wg mnie to tylko z sola , no może być ociupina marchewki :) ,a sok z niej zakwasza wszystko mistrzowsko co ma być na słodko , bo jak na słono to ogórki są wg mnie najlepsze :)

      Usuń
    3. :-) Super przyjacółka! Szkoda, że nie prowadzi go dalej. Przyjaciele często maja podobne smaki :-)
      Kapustę z samą solą muszę spróbować, choć z pewnymi obawami, czy wyjdzie... Przyprawy były dobrym zabezpieczeniem ;-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i