Przejdź do głównej zawartości

Beannie cytrusowe czyli nie-brownie plus śmietanka kokosowa

Lubię posłuchać mądrych ludzi mówiących ważne życiowo rzeczy. Dlatego zaprosiwszy do Klubu Zdrowia dietetyka z USA, który akurat miał w planach przylot do Polski, postanowiliśmy (ja i moi przyjaciele) zorganizować dłuższe seminarium w tematach drążniąco - palących czyli witaminy B12 i D, niezbędne kwasy tłuszczowe i wpływ kaloryczności codziennej diety na zdrowie i długość życia.  Nasz gość, będąc wykładowcą dietetyki na Uniwersytecie w Południowej Karolinie, śledzi najnowsze badania medyczne, analizuje je pod kątem dietetycznym i wyciąga wnioski, które weryfikuje w czasie swojej praktyki doradczej. Doświadczenie więc ma spore, wiadomości również nieliche. Jednak poza teorią lubię oglądać jej praktyczne zastosowanie. W tym wypadku oznaczało to... degustację :-) W sumie czasem (nie, nie tym razem...!) sama degustacja bez wykładu wystarcza. Zdarza się... ;-) Teraz miałam opracować takąż degustację, w której przygotowaniach pomagały kochane, niezawodne koleżanki. Sałatki i pasty były oczywiste. Koktajle (oczywiście zielone jako niskokaloryczne, wysokobłonnikowe i wysokowitaminowe) musiały się również na niej znaleźć (mając dobry blender, mogłam na miejscu pohałasować i częstować chłodnym, żywo zielonym napojem, dającym poczucie sytości i zaskakującej przyjemności). Pozostał jednak jeszcze do ustalenia deser. Potrzebowałam szybkiego (miałam tylko 2 godziny czasu w sobotni wieczór...) i prostego (składniki musiałam mieć w domu) pomysłu na zdrowy, wegański deser. Czas naglił a mnie przypominały się same pieczołowicie  i długo przygotowywane słodkości. Ekspresowe już na tym Klubie Zdrowia serwowałam, inne spotkały się z krytyką wstępnych degustatorów, jako za mało słodkie, za mało deserowe, za mało słodyczowate, nieprawdziwe, buuuuuu... Odwaga zaczęła mnie opuszczać tyleż dyskretnie, co zdecydowanie. Jako ostatniej deski ratunku skołowanego (przez kosmicznie galopujące wskazówki/cyferki zegara) umysłu, chwyciłam się fachowej ręki znanej wegańskiej dietetyczki Iwony Kibil. Udostępniła ona swego czasu Stowarzyszeniu Empatia propozycje wegańskich jadłospisów (klik), które cieszą się popularnością wciąż niezmiennie. W ich ramach znalazłam kiedyś przepis na brownie bez pieczenia, który pani Iwona zamieściła też na swoim blogu. No, musiałam spróbować. Było ono (brownie rzecz jasna...) robione ze zmiksowanej fasoli, daktyli i kilku jeszcze drobiazgów. Proste, szybkie, słodkie czyli dokładnie to, czego potrzebowałam. Sięgnęłam więc po domowe zapasy i zamieniając kakao na karob z kawą zbożową poczyniłam takież brownie. Jednak okazało się ono nieco trudne w porcjowaniu, a na degustacji to rzecz bardzo istotna... Sięgnęłam więc po następną partię zapasów (z racji wielości różnorodnych degustacji zapasy mam w domu również pokaźne ;-)) i zrobiłam deser na podobnej zasadzie, ale już pieczony i zdecydowanie nie - brownie. Czasowo wyszedł nie gorzej, bo nie trzeba go chłodzić, a i porcjuje się o niebo lepiej. Zrezygnowałam z dodatku kakaopodobnego karobu i kawy, natomiast dodałam cytrusowo - orientalne przyprawy. Ciekawy, z przypieczoną skórką i wilgotnym niebrowniowatym, ani blondiowatym, ale... kremowym wnętrzem. Nazwałam je beannie, bo to fasola jest głównym składnikiem. Swojskie ciasto z fasolką ;-) Doskonale smakuje samo, z dżemem rabarbarowo - porzeczkowym z tego przepisu klik (przy czym babkę można zstapić mielonym złotym siemieniem lnianym) lub śmietanką kokosową, lub oboma naraz ;-)

A, że brownie bez pieczenia było już zrobione, to je także w degustację włączyłam. Dla zainteresowanych przepis jest na blogu roślinny dietetyk klik.


RED BEANNIE czyli nie-brownie a wygląda tak samo...
foremka 23 x 28 cm

2 puszki lub 440 g czerwonej fasoli ugotowanej
½ szklanki namoczonych lub świeżych daktyli
½ szklanki rodzynek
30 ml (2 łyżki) soku z cytryny
4 łyżki wiórków kokosowych
¼ łyżeczki soli
5 strączków kardamonu
¼ łyżeczki mielonego imbiru
¼ łyżeczki ekstraktu cytrynowego
¼ łyżeczki ekstraktu pomarańczowego
30 g mąki owsianej
1 łyżeczka sody do pieczenia

Nagrzać piekarnik do 180°C, foremkę wyłożyć papierem do pieczenia.
Ze strączków kardamonu wyciągnąć ziarenka i rozgnieść moździerzem lub zmielić w młynku.
Zmiksować na masę wszystkie składniki poza ekstraktami, sodą i mąką.
Dodać ekstrakty, zmiksować krótko.
Wymieszać mąkę i sodę, dodać całość do malaksera i pulsacyjnie bardzo krótko wymieszać bądź zrobić to delikatnie i szybko ręcznie.
Przełożyć do foremki i piec 45 minut w 190⁰C.

A oto moja odmiana brownie z fasoli. Tyle, że upieczona, bo jak tu zostawić tyle wolnego miejsca w piekarniku...? ;-)

BROWNIE kremowe, mocno karobowe
foremka 23 x 23 cm

2 puszki czarnej fasoli
2 łyżki soku z cytryny
¼ szklanki (60 ml) mleka sojowego 
⅓ szklanki rodzynek + 30 ml wrzątku
⅓ szklanki daktyli
2 łyżki wiórków kokosowych
3 łyżki karobu
½ łyżki kawy rozpuszczalnej zbożowej "Cykoria" (używam tej, bo jest bezglutenowa)
4 łyżki płatków owsianych (bezglutenowych)
wanilia dla aromatu według gustu (ja dodałam ½ łyżeczki mielonej)

Rodzynki umyć i zalać wrzątkiem.
Fasolę opłukać i dobrze odsączyć.
Blaszkę wyłożyć papierem do pieczenia a piekarnik rozgrzać do temperatury 190⁰C.
Daktyle pokroić w kostkę.
Zmiksować w malakserze z ostrzem S fasolę, wiórki, namoczone rodzynki z wodą i mleko na dość gładką masę.
Dodać pozostałe składniki i zmiksować ponownie.
Piec 50 minut.
Kroić po całkowitym ostudzeniu.


Smakuje bardzo odświeżająco ze śmietanką kokosową i dżemikiem/musem z rabarbaru i czerwonej porzeczki.


ŚMIETANKA KOKOSOWA

1 szklanka wiórków kokosowych
dwie spore szczypty soli
mleko roślinne (dałam sojowe) ciepłe*
sok z jednej dorodnej cytryny
słodzidło według uznania (dałam 2 łyżki ksylitolu)

W blenderze lub malakserku z ostrzem S zmielić wiórki na mąkę, miksując dalej doprowadzić je do postaci prawie płynnego kremu (przy słabszym sprzęcie wyłączać co kilka minut i robić 10 - 20 minut przerwy).
Miksować dalej dolewając powoli mleko do uzyskania konsystencji nieco rzadszej niż oczekiwana dla śmietanki (zgęstnieje, gdy masa ostygnie).
Dodać sól i słodzidło, zmiksować krótko.

* Mleko musi być ciepłe lub przynajmniej w temperaturze pokojowej. Inaczej zmiksowane wiórki się zbrylą i trzeba będzie miksować, aż do ich rozgrzania. Jedynie wtedy dobrze połączą się z mlekiem.

Komentarze

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i