Różne rzeczy trzymały mnie z dala od bloga ostatnimi czasy. Jeśli więc i już siadam, to może kilka słów dodatkowo? Jakoś zrekompensować swoją nieobecność? Może odpowiedź na często powtarzające się pytanie: Ale czemu akurat swojsko z fasolką??? Pomyślałam, że doskonałą okazją do wyjaśnienia szerszemu gronu raz i porządnie, skąd wzięłam nazwę bloga będzie przepis na tradycyjną chorwacką zupę fasolową bob czorba...
A było to tak: Dawno dawno temu (znaczy półtora roku wstecz) żyła sobie dzieweczka (znaczy pięćdziesięciolatka) wyjątkowej urody i wdzięku (znaczy ja w oczach mego kochającego męża). Kończąc beztroskie życie (znaczy, zmieniły mi się zajęcia dość radykalnie), wchodząc w wiek dojrzały (znaczy na własny rachunek zamiast pod opiekuńczą ręką szefa), została wprowadzona na salony (znaczy wlazła w kompletnie jej obcy obszar internetu, nie mając pojęcia, jak się w nim poruszać, gdzie wszystko, wszyściutko było jej obce), by poznać świat (znaczy porozglądać się po tym internecie, co tam w ogóle jest...). Salony okazały się zróżnicowane społecznie i towarzysko (znaczy znalazłam kupę wegan, rawfoodowców, ekodziałaczy, obrońców praw zwierząt), ale dzieweczka ujrzała wśród tłumów pewną grupę osób, która, podobnie jak owa dzieweczka, poszukiwały spokojnego kąta do spotkań, rozmów o rzeczach tyleż codziennych, co podstawowych (znaczy swojskich, zdrowych nawet dla tych, co mają bardzo ograniczone pola działania różnymi dolegliwościami bądź zwyczajnie chcą dolegliwości w przyszłości uniknąć). Mając te obserwacje na uwadze wpadła na pomysł, by w kąciku obszernego zielonego salonu (znaczy proekovegehealthy space) zorganizować swoje prywatne ciepłe przyjazne miejsce, by ci orbitujący wśród zorganizowanych grup towarzyskich a także bliscy, którzy akurat są dalej niż bliżej, mogli poczuć się przez chwilę jak w domu (znaczy wcisnąć jeszcze swojego bloga w zapchaną przestrzeń vege kuchcików)....
Znaczy miało być...
... na blogu domowo właśnie, ale z otwartymi oknami na ogród, las, łąkę (otwory okienne na blogu... hmmm...). Drzwi chciałam zamykać tylko w czasie wichury szalejącej na zewnątrz, i to jedynie na klamkę... (bez zobowiązań, reklam, subskrypcji i tym podobnych formalności). Podchodzisz, naciskasz klamkę i wita Cię uśmiech gospodarzy (absolutnie nie reklama następnego super specyfiku, który ma odmienić Cię w kolejną super modelkę/modela, które/którzy nie wiedzieć czemu są charakteryzowane na coraz brzydsze/brzydszych...?). Dostajesz pajdę domowego chleba grubo posmarowaną aromatyczną i sycącą pastą (znaczy, dostaniesz przepis, zdjęcie ma Ci i pajdę i pastę przedstawić, zrobić musisz sam, chyba, że się pofatygujesz na jedną z degustacji, które przygotowuję w różnych miejscach...) a przecież najlepiej działa taka z fasolki właśnie! Siadasz przy stole (znaczy dodasz komentarz pod postem) i sobie gawędzimy (znaczy ja odpowiem, potem Ty znów coś skrobniesz a ja znów też i tak dalej) o naturze wszelakich stworzeń... Czy do tego spotkania pasuje coś bardziej niż swojsko z fasolką??? Nawet jeśli tak, to na inną nazwę nie wpadłam. Ot i tyle...
A było to tak: Dawno dawno temu (znaczy półtora roku wstecz) żyła sobie dzieweczka (znaczy pięćdziesięciolatka) wyjątkowej urody i wdzięku (znaczy ja w oczach mego kochającego męża). Kończąc beztroskie życie (znaczy, zmieniły mi się zajęcia dość radykalnie), wchodząc w wiek dojrzały (znaczy na własny rachunek zamiast pod opiekuńczą ręką szefa), została wprowadzona na salony (znaczy wlazła w kompletnie jej obcy obszar internetu, nie mając pojęcia, jak się w nim poruszać, gdzie wszystko, wszyściutko było jej obce), by poznać świat (znaczy porozglądać się po tym internecie, co tam w ogóle jest...). Salony okazały się zróżnicowane społecznie i towarzysko (znaczy znalazłam kupę wegan, rawfoodowców, ekodziałaczy, obrońców praw zwierząt), ale dzieweczka ujrzała wśród tłumów pewną grupę osób, która, podobnie jak owa dzieweczka, poszukiwały spokojnego kąta do spotkań, rozmów o rzeczach tyleż codziennych, co podstawowych (znaczy swojskich, zdrowych nawet dla tych, co mają bardzo ograniczone pola działania różnymi dolegliwościami bądź zwyczajnie chcą dolegliwości w przyszłości uniknąć). Mając te obserwacje na uwadze wpadła na pomysł, by w kąciku obszernego zielonego salonu (znaczy proekovegehealthy space) zorganizować swoje prywatne ciepłe przyjazne miejsce, by ci orbitujący wśród zorganizowanych grup towarzyskich a także bliscy, którzy akurat są dalej niż bliżej, mogli poczuć się przez chwilę jak w domu (znaczy wcisnąć jeszcze swojego bloga w zapchaną przestrzeń vege kuchcików)....
Znaczy miało być...
... na blogu domowo właśnie, ale z otwartymi oknami na ogród, las, łąkę (otwory okienne na blogu... hmmm...). Drzwi chciałam zamykać tylko w czasie wichury szalejącej na zewnątrz, i to jedynie na klamkę... (bez zobowiązań, reklam, subskrypcji i tym podobnych formalności). Podchodzisz, naciskasz klamkę i wita Cię uśmiech gospodarzy (absolutnie nie reklama następnego super specyfiku, który ma odmienić Cię w kolejną super modelkę/modela, które/którzy nie wiedzieć czemu są charakteryzowane na coraz brzydsze/brzydszych...?). Dostajesz pajdę domowego chleba grubo posmarowaną aromatyczną i sycącą pastą (znaczy, dostaniesz przepis, zdjęcie ma Ci i pajdę i pastę przedstawić, zrobić musisz sam, chyba, że się pofatygujesz na jedną z degustacji, które przygotowuję w różnych miejscach...) a przecież najlepiej działa taka z fasolki właśnie! Siadasz przy stole (znaczy dodasz komentarz pod postem) i sobie gawędzimy (znaczy ja odpowiem, potem Ty znów coś skrobniesz a ja znów też i tak dalej) o naturze wszelakich stworzeń... Czy do tego spotkania pasuje coś bardziej niż swojsko z fasolką??? Nawet jeśli tak, to na inną nazwę nie wpadłam. Ot i tyle...
Dociekliwi (znaczy przywiązani do tradycji językowej ;-)) może dodatkowo zapytają, dlaczego na chlebie ląduje pasta z fasoli a nie smalec, choćby i wegański... Hmmm... Dla mnie to oczywiste: fasola jest niesamowicie bogata odżywczo, mając przy tym sporo błonnika i niewiele kalorii (czytaj tłuszczu, bo to tłuszcz odpowiada za wysoką kaloryczność wszelakich potraw). Dodatkowo jest przyjazna probiotycznym bakteriom wspomaga układ odpornościowy i... sylwetkę. No i ja akurat nie mam wzdęć po strączkach ;-) Smalec natomiast jest świetny tylko zrobiony z minimalną ilością tłuszczu. A taki znam tylko z... fasoli (wg Jadłonomii, polecam ze śliwką). Bez fasoli więc ani rusz. A że odmian fasoli mamy do wypęku, to można szaleć do można właściwie do każdego dania znaleźć coś w sam raz. W kolorach, rozmiarach, smakach, konsystencji można przebierać jak w ulęgałkach (to takie małe zabawne gruszki, które dojrzewając zmieniają się w... aromatyczny mus gruszkowy a osy i pszczoły je uwielbiają; pod gruszami aż huczy od ich apetycznych brzęków). I czy dodatkowo fasola nie jest piękna????????
Przekonani, że w fasolę warto głębiej wejrzeć? Macie ochotę na bliższe poznanie którejś z nich?A może onieśmiela Was taki potężny klan rodzinny fasolowatych? Bez krępacji. To subtelne stworzenia, które lubią wchodzić w bliskie kontakty z rodziną ludzką... kontakty głębokie i bardzo intymne... trawienne... i chętnie oddają to, co najcenniejsze znajdując spełnienie w budowaniu cudzego szczęścia i zdrowia (znaczy białko fasoli jest bardzo przyjazne dla naszych nerek i świetnie wykorzystywane przez nasz organizm do budowy swoich białek; już dawno świat medyczny rzucił w niepamięć teorię o niepełnowartościowości białka roślinnego... niektórzy tylko jeszcze tego nie zauważyli...). Chcecie spróbować? Potrzeba sprawdzonego pysznego dania? Jest takie (nawet kilka, ale to akurat lubią wszyscy!).
Jednym z najwygodniejszych i najsmaczniejszych sposobów wprowadzenia fasoli do codziennego menu jest pożywna, aromatyczna i sycąca zupa fasolowa. Ostatnio odkryta przeze mnie chorwacka bob czorba jest jedną ze smaczniejszych. Przepisy na tą zupę różnią się od siebie co nieco. Jedni składniki bardziej "spolszczyli", inni starają się trzymać pierwowzoru (zazwyczaj potykając się o brak aromatycznej chorwackiej odmiany mięty) Reszta, która wędrowała po obszarze śródziemnomorskim nieco więcej, zdaje sobie sprawę, że każdy region ma swój specyficzny przepis (region? domostwo!) i wybiera swój ulubiony zestaw dodatków. W każdym przepisie jednak główną rolę odgrywa fasola i... mięta... Brzmi dziwnie? Jest pysznie. Podaję ją z posiekanymi prażonymi orzechami włoskimi, czyli z nutką Macedonii...
Idąc od góry na zdjęciu pozują: rubinowa z Kastylii (unikalna odmiana od wieków uprawiana i hołubiona w Kastylii), fasolka adzuki (najbardziej znana na Wschodzie, popularna w kuchni słodkiej i wytrawnej na równi... prawie... chyba częściej używana w słodkiej...), drobna fasolka (nie wymaga długiego namaczania, gotuje się bardzo szybko, ma delikatny smak), zielona fasolka mung (cudo do kiełkowania! delikatna i pyszna), fasola czerwona ( spotykana w wielu rozmiarach i wersjach, bogata w antocyjany i lekko słodka, pyszna w ciastach, kremach), czarne oczko (bywa intensyfikowane dymem wędzarniczym, wtedy pachnie wędzonką zaraz po otwarciu woreczka), różowa (bywa też orzełek, ale nie udało mi się kupić) i nasz poczciwy Jasiek (tutaj średni o maślanym smaku, nieco mączysty, należy namaczać, ale latem bywa dostępny świeży, wtedy nie wymaga namaczania),... i jeszcze jakieś 392 odmiany, gdyż można znaleźć informację, że na świeci uprawia się jej 400 odmian ;-) Nieco poza kadr wywędrowała indywidualistka czarna fasola (najbardziej bogata w antocyjany działające przeciwnowotworowe, antybakteryjnie i przeciwwirusowo, dezaktywują wolne rodniki tlenowe). Wow! Ilość dobitnie świadczy o popularności ciągnącej się przez wiele wieków.
Przekonani, że w fasolę warto głębiej wejrzeć? Macie ochotę na bliższe poznanie którejś z nich?A może onieśmiela Was taki potężny klan rodzinny fasolowatych? Bez krępacji. To subtelne stworzenia, które lubią wchodzić w bliskie kontakty z rodziną ludzką... kontakty głębokie i bardzo intymne... trawienne... i chętnie oddają to, co najcenniejsze znajdując spełnienie w budowaniu cudzego szczęścia i zdrowia (znaczy białko fasoli jest bardzo przyjazne dla naszych nerek i świetnie wykorzystywane przez nasz organizm do budowy swoich białek; już dawno świat medyczny rzucił w niepamięć teorię o niepełnowartościowości białka roślinnego... niektórzy tylko jeszcze tego nie zauważyli...). Chcecie spróbować? Potrzeba sprawdzonego pysznego dania? Jest takie (nawet kilka, ale to akurat lubią wszyscy!).
Jednym z najwygodniejszych i najsmaczniejszych sposobów wprowadzenia fasoli do codziennego menu jest pożywna, aromatyczna i sycąca zupa fasolowa. Ostatnio odkryta przeze mnie chorwacka bob czorba jest jedną ze smaczniejszych. Przepisy na tą zupę różnią się od siebie co nieco. Jedni składniki bardziej "spolszczyli", inni starają się trzymać pierwowzoru (zazwyczaj potykając się o brak aromatycznej chorwackiej odmiany mięty) Reszta, która wędrowała po obszarze śródziemnomorskim nieco więcej, zdaje sobie sprawę, że każdy region ma swój specyficzny przepis (region? domostwo!) i wybiera swój ulubiony zestaw dodatków. W każdym przepisie jednak główną rolę odgrywa fasola i... mięta... Brzmi dziwnie? Jest pysznie. Podaję ją z posiekanymi prażonymi orzechami włoskimi, czyli z nutką Macedonii...
BOB CZORBA czyli chorwacka zupa fasolowa
porcja dla czterech głodnych osób
2 cebule
1 marchewka
½ selera
2 puszki lub 500 g ugotowanej drobnej fasoli (najbardziej smakuje nam mieszanka czerwonej i drobnej)
4 ząbki czosnku
garść świeżych liści mięty ogrodowej
1 pęczek zielonej pietruszki (letniego pęczka, bo te zimowe to minimalistyczne są potwornie... więc minimum dwa zimowe pęczki)
2 łyżki oliwy z oliwek
1½ łyżki suszonego cząbru
1 łyżeczka słodkiej papryki
½ łyżeczki chili
3 listki kaffiru (mój dodatek - uważam, że genialnie pasuje do mięty)
1 łyżka soli lub do smaku
3 łyżki przyprawy warzywnej (najlepiej domowej np. klik) i 3 szklanki wody lub 6 szklanek wody
2 puszki pomidorków czereśniowych w soku pomidorowym
Cebule pokroić w grubą kostkę, marchew i seler w cienkie półplasterki, czosnek, miętę i pietruszkę posiekać, z listków kaffiru oderwać grube główne włókna.
Do garnka wlać oliwę i wrzucić czosnek; gdy zaskwierczy dodać cebulę i dusić do zeszklenia.
Dodać marchew, seler i dusić do al'dente warzyw, podlewając połową szklanki wody, jeśli zajdzie potrzeba, by nie przypalić.
Dodać resztę składników (poza solą i zieleniną) pomidorki zgniatając w dłoniach, gotować 10 minut.
Dodać miętę, zieloną pietruszkę i dosolić do smaku.
Podaję po macedońsku czyli z posiekanymi prażonymi orzechami włoskimi. Z pajdą chleba pycha, a i sycące na wiele godzin.
Jeśli przeraża Was ilość fasoli w tym daniu (bo wzdęcia, gazy i takie tam meksyki) to można samemu gotować fasolę (przy okazji zjemy jakieś trzy tony mniej soli...). Polecam zrobić to w trzech etapach:
Jeśli przeraża Was ilość fasoli w tym daniu (bo wzdęcia, gazy i takie tam meksyki) to można samemu gotować fasolę (przy okazji zjemy jakieś trzy tony mniej soli...). Polecam zrobić to w trzech etapach:
1. ziarna zalewamy ciepłą wodą i odstawiamy na kilka godzin;
2. wodę z moczenia zlewamy do podlewaczki i zasilamy nią ulubione kwiaty (najlepiej z dodatkiem EM refresh np. po umyciu w nim warzyw do zupy), zalewamy świeżą wodą i dopiero wstawiamy do gotowania;
3. po zagotowaniu wody, odlewamy ją, fasolę płuczemy, zalewamy świeżą wodą i gotujemy do miękkości z dodatkiem glonów kombu.
Tak, nie nie jest moje niedopatrzenie (tym razem ;-)), gotujemy BEZ SOLI. Solimy dopiero na talerzu bądź w potrawie z użyciem tejże fasoli.
Taki sam sposób stosuję do wszystkich strączkowych. Działa bez zarzutu :-D
I jak tu nie kochać fasolki (nie znaczy koniecznie, że mnie, choć można polubić... ;-))
Taki sam sposób stosuję do wszystkich strączkowych. Działa bez zarzutu :-D
I jak tu nie kochać fasolki (nie znaczy koniecznie, że mnie, choć można polubić... ;-))
Komentarze
Prześlij komentarz
Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)