W czasie wakacji dużo się u nas działo. Na tyle dużo i absorbująco, że zaniedbałam nieco mój mały intenetowy kącik. Pogoda południowoeuropejska zarzuciła obfitością plonów, które trzeba było upchać w słoikach (właśnie zapełniłam ostanie mniejsze rozmiarowo powidłami śliwkowymi), zobowiązania rodzinne zajęły dodatkowo mózgownicę a niedomagający psiak (wiekowy już, niestety) zajął i czas i resztki funkcjonującej mózgownicy. Wracając jednak w swoje bajtowe zakamarki dzisiaj proponuję pyszny, orzeźwiający, odświeżający (prognozy zapewniają o nadchodzących kilku dniach ocieplenia, więc może się jeszcze przyda...) koktajl, który miałam okazję degustować (eufemizm - wychłeptałam wielki kubol z jeszcze wielkszą przyjemnością!) na lokalnym targu w Saint Tropez. Urocza pani z kolorowym, słodkim rozgardiaszem wokół dogadzała klientom według ich życzeń koktajlami, sokami, zielonymi, pomarańczowymi, żółtymi,... Ja wybrałam marchewkowy smoothie z imbirem. Intrygowała mnie limonka jako dodatek zamiast tradycyjnej cytryny. Pasowała genialnie, więc proporcje zanotowałam i dzisiaj mogłam sobie odtworzyć. Przy okazji muszę dodać, że imbir eko bądź przemysłówka robi wieeeeelką różnicę. Pani z Saint Tropez dorzuciła spory kawałek i czuło się delikatne smyranie w czasie picia (miała najwyraźniej nie-eko). W moim smoothie była solidna dawka pikanterii przy kawałku podobnej wielkości, więc jeśli nie przepadacie za imbirem, dajcie zupełnie przeciętny plasterek ;-)
MARCHEWKOWY KOKTAJL Z POMARAŃCZĄ I IMBIREM
1 porcja
2 niewielkie lub 1 duża marchewka (140 g)
1 średnia pomarańcza (140 g)
1 limonka
kawałek imbiru
Marchewkę pokroić na niewielkie kawałki.
Zblendować razem marchewkę, pomarańczę (bez skórki, nawet tej białej albedo zwanej), sok z limonki dodając szklankę zimnej wody (dałam trochę wody i kilka kostek lodu).
1 porcja zawiera: 110 kcal
0.7 g tłuszczu
32 g węglowodanów
3 g białka
obliczone za pomocą aplikacji vitascale
0.7 g tłuszczu
32 g węglowodanów
3 g białka
obliczone za pomocą aplikacji vitascale
Saint Tropez niestety jest europejskim miastem turystycznym, co oznacza ceny wyższe niz w okolicy i znacznie wyższe niż w Polsce. Parkingi zadaszone są koniecznością, by nie ugotować wszystkiego w samochodzie na aromatyczny bigos. Skorzystaliśmy, ale czas postoju ograniczyliśmy do niezbednego do obejrzenia miasta minimum. W tym minimum targ był nr 1. 😉 Obfity, kolorowy, różnorodny. Znalazło się nawet stoisko z cudną ceramiką młodej artystki. Nie oparłam się uroczej miseczce w kolorze głębokiej zieleni... Stoisko obok z bajecznymi sztućcami pozostawiłam w spokoju razem z jego bajecznymi cenami. Nacieszylam się natomiast bardzo realnymi cukiniami i pomidorami starych odmian. Jakież były pyszne w salatkach, które były moim codziennym obiadem. Do dzisiaj najchętniej na obiad zjadam sałatkę. Jeśli myślicie, że to skromnie i dietetycznie, to... Zapraszam już na następny post, w którym opiszę, jak wygląda prawdziwa obiadowa sałatka... swojskiej fasolki... Wypaśna i odżywcza. Pyszna i kolorowa. Szybka i prosta. Czasem robiona na postoju w samochodzie. Wystarczył nóż, spora miska i... rękawiczka jednorazowa... I to, co akurat kupiliśmy na targu.
Komentarze
Prześlij komentarz
Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)