Przejdź do głównej zawartości

Czarna rzepa pieczona w soli na przekór marazmowi

Czasem staję zupełnie bezradna wobec sytuacji, która mnie mocno dotyka. Zdarza się, że osłupiała patrzę na to, co się dzieje, nie mogąc uwierzyć, że dzieje się naprawdę. To moment, kiedy wiem, że trzeba wziąć kilka głębokich oddechów (czasem zacząć w ogóle oddychać!), wrócić myślą do fundamentów, które są niezmienne i na ich bazie wędrować do teraźniejszości. Budować obraz rzeczywistości krok po kroku, kładąc cegiełkę po cegiełce bacznie uważając, jakie jest ich miejsce. Po kilku (czasem kilku... tysiącach) chwilach zaczynam czuć się pewniej. Zdumienie zaczyna się kurczyć do jedynie pewnych elementów rzeczywistości a oczy powoli wyszukują przygotowaną ścieżkę. To znak, że rozum wraca a przerażenie mija... Ufff... mogę zacząć działać. Wiem, co mam robić, a czego nie robić. Wracam do życia. Osłupienie pozostaje tylko wspomnieniem. Chociaż elementy zdumiewające mogą zdumiewać jeszcze bardziej. Bywa i tak. Jednak są to już tylko elementy.
Koronawirus...
Był egzotyczną wieścią z dalekiego kraju. Kraju, gdzie prawa człowieka nie istniały, więc i wieści cedziło się przez grube sito. Któż to wie, co naprawdę tam się dzieje? 
Zmienił się w zagrożenie dla kraju, z którym łączyłam najpiękniejsze wakacje. Włochy. Miejsce, gdzie czas płynie wolniej, ludzie są szczęśliwsi, wolni. Pomidory dojrzewają na słońcu. Kilka miesięcy! W Polsce wyszukiwałam winogrona i brzoskwinie z Włoch, bo były zawsze najsmaczniejsze, najbardziej głębokie w smaku i jędrne. Owszem, w pamięci miałam winne plantacje całe niebieskie od oprysków, więc zakupione porządnie myłam usuwając pozostałości agrotechnicznych preparatów. Ciepłe, włoskie zimy zawsze budziły moją tęsknotę, gdy palce grabiały w czasie polskich wilgotnych i mroźnych zim. Teraz śródziemnomorski klimat okazał się niewystarczający dla zbudowania odporności wobec agresywnego wirusa. Dieta śródziemnomorska okazała się plastikowym mieczem, choć ostatnie kilkanaście lat uchodziła za Excalibura...
W Polsce jeszcze zachorowania nie są tak liczne, choć się pojawiają coraz bliżej mojej zielonej okolicy. Miałam miesiąc na uspokające oddechy. Miałam czas wrócić do równowagi i zacząć myśleć. Opierając się na fundamentach, zaczynam dostrzegać coraz wyraźniej swoją drogę. PCRM, niezawodni, oddani ludziom lekarze i naukowcy mają dobre wieści. Mój dotychczasowy sposób odżywiania i życia okazał się najbardziej skuteczny w budowaniu odporności na... koronawirusa... Wybrałam taki właśnie, bo chciałam zminimalizować ryzyko chorób serca, nowotworów, komplikacji cukrzycowych, ale i zwyczajnej grypy. I proszę: na koronawirusa (właściwie, to przeciwko niemu) też działa klik
Dbając o świeże warzywa, trochę owoców, pełne ziarna, kilka orzechów, len i strączki codziennie na naszym stole spokojnie czekamy aż minie fala zachorowań. Jak to na wiosnę. Jak to do tej pory grypa działała. Stara i oswojona, a przecież w 1918 r. zabiła miliony... Zapomnieliśmy. Lekceważymy, a to wraca. Zagadując infekcje tabletkami na objawy zamiast odbudowywać odporność i zajadając czas obniżonego nastroju tym, co dodatkowo odporność obniża, doszliśmy do momentu, gdy czujemy się bezsilni wobec wirusa, który przecież nie powinien w ogóle do nas dotrzeć.
NIE JESTEŚMY BEZSILNI! 
Dzisiaj jest najlepszy moment na zawrócenie. Lepszego nie będzie. Czas na pójście na całość. Max działań na rzecz odporności. Roślinna, nieprzetworzona, naturalna, pełnowartościowa dieta. Sen, który przynosi odpoczynek, bez tv, tabletów i komórek. Sen w ciszy i zaciemnieniu. Zaprzyjaźnienie się od nowa z bliskimi, mężem, żoną, dziećmi, rodzicami. Wyciągnięcie ręki do tych, którzy odwróceni plecami. Uśmiech  do tych, którzy wykrzywieni. Oddanie tego, co jestesmy winni. Niech nas nie usidlają stare decyzje i nawyki. Za chwilę jest nowa chwila. To TA chwila. To ten moment.

Uprośćmy naszą dietę. Wykorzystujmy maksimum możliwości roślin. A to wielkie możliwości są. Odsuńmy wszystko, co osłabia. Uchwyćmy to, co buduje witalność. Wybierajmy świadomie najbardziej wartościowe. Dzisiaj zaproponuję Wam więc samo dobro :-) Czarną rzepę upieczoną dokładnie tak samo, jak seler (klik).



CZARNA RZEPA PIECZONA W SOLI

czarna rzepa
sól (dowolna)

Rzepę solidnie szorujemy, obcinamy brzydkie końcówki, suszymy.
Do garnka do zapiekania wsypać warstwę soli, ułożyć na niej rzepę (można kilka ;-)) i obsypać z każdej strony warstwą soli. Przykryć garnek.
Piekarnik rogrzać do 200⁰C i piec 1 godzinę przy średniej wielkości warzywach, przy malutkich 40 minut a dużych 70 minut.
Delikatnie usunąć wierzchnią warstwę soli i wyciągnąć upieczone korzenie.
Usunąć sól z rzepy miękkim pędzelkiem np. do grzybów.
Podawać w plastrach na kanapkach.




Piękny talerz od Projectorium :-) 

Komentarze

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i