Gdy w sytuacji ograniczonych zakupów wciąż te same potrawy zaczynają zwyczajnie nudzić, można sięgnąć po szybkie marynaty. Osobiście nie lubię octu, więc swoje marynaty robię na soku z cytryny. Są delikatniejsze, mają ciekawszy smak, bo ocet nie dominuje. Czerwoną cebulkę marynuję zaledwie kwadrans, ale już marchewka z rzodkiewką grzecznie czeka kilka godzin w lodówce, by służyć jako dodatek przez kilka dni. Jeśli zrobię jej cały litr, bo mniejsze ilości nie zdążają się w lodówce zadomowić... Jeśli tylko macie obieraczkę do warzyw lub tarkę do szatkowania robota idzie migiem. Nożem trochę trzeba pomachać, ale i tak warto.
MARYNOWANA MARCHEWKA Z RZODKIEWKĄ W SOKU Z CYTRYNY
słoik 1 litr
½ szklanki soku z cytryny ok. 2 cytryny
½ szklanki wody
¼ łyżeczki soli lub do smaku
1 łyżeczka sosu balsamicznego (u mnie kokosowy)
1 łyżeczka syropu klonowego
1 duża marchewka
mały pęczek rzodkiewki
Warzywa umyć, usunąć zbędne lub brzydkie części, pokroić na cieniutkie plasterki i wymieszać.
Resztę składników wymieszać w słoiku na jednorodny sos.
Warzywną mieszankę upchnąć w słoiku tak, by cała była zanurzona w sosie.
Podawać jako dodatek do kanapek, wrapów, kotletów, sałatek, a nawet pizzy :-)
Resztkę zalewy dodaję do sosu z tahini zamiast części cytryny i wody.
Jest ciekawy w smaku i ma piękny kolor z różowym odcieniem.
Jest ciekawy w smaku i ma piękny kolor z różowym odcieniem.
Pomysł takiej kombinacji w marynacie pochodzi od minimalist baker, choć skład marynaty zmieniłam. I z mojego doświadczenia podrzucę radę: jeśli nie pasuje wam jakiś składnik z ciekawego przepisu (np. z bloga swojsko z fasolką ;-)), zamieńcie go na akceptowalny dla Waszych kubków smakowych. Świat jest pełen ludzi z ciekawymi pomysłami i nie rezygnujmy z fajnego źródła za szybko. Przy okazji nie idźmy też na kompromis w kwestii zdrowotnej, bo dla smaku (szczególnie cudzego...) nie warto rezygnować ze zdrowia (zwłaszcza własnego...). Więc zamieniam ocet na sok z cytryny, jaja na aquafabę lub len, białą mąkę na pełnoziarnistą, glutenową na bezglutenową (mus to mus, nie ma zmiłuj) czyli gryczaną, białą ryżową na zmielony ryż brązowy lub inne pełnoziarniste mąki. Proszki do pieczenia na drożdże, drożdże na zakwas, zakwas na... cóż, poniosło mnie... drożdże i zakwas ą o.k. Nawet kamień winny bez aluminium sporadycznie używam ;-) Nawet jak poniesie czasem, to dopóki w tą stronę, stronę zdrowia, to nie jest źle. Gorzej, jeśli w tą szkodliwą. Czasem kusi, by choć pomarzyć sobie o tych zakazanych, niezdrowych, może tylko dla nas, ale jednak niezdrowych... Że niby tylko wyobraźnia? Że przecież nie jemy, tylko sobie pomyślimy? Że jeszcze myśl nikomu zdrowia nie zrujnowała? Nooo, nieeeeee... Myśl jedna, solo, wyrwana z kontekstu życiowego nie zrujnowała. Ale... właśnie, czy komukolwiek udało się pomyśleć tą jedną myśl i o temacie zapomnieć? Czy nie jest tak, że każda myśl zostawia w mózgu ślad pod postacia połączenia synaptycznego? Takiej drogi pomiędzy neuronami, na którą już chwile póxniej będzie łatwiej wejść? Nawet, gdy nie mamy na to ochoty. Taki automat się zczyna kształtować. Im częściej droga wykorzystywana, tym głębsze koleiny się tworzą. Tym trudniej z nich wyskoczyć. A przecież myśl to jeszcze nie zmaterializowany czyn. Tylko kwestią czasu jest, kiedy się zmaterializuje. Nie, nie wierzę w woodoo. Widzę, a nie wierzę, jak zmienia się wyraz twarzy ludzi wokół mnie zależnie od wędujących po półkulach mózgowych myśli. Zmienia się też zachowanie zależnie od inspiracji do myśli (filmy, programy, gry, książki, czasopisma, ulotki, newslettery). Tak, u mnie też. Ludzie, którzy oglądają filmy o jedzeniu więcej jedzą (nawet, gdy są świeżo po posiłku! ciekawe badanie: klik). Jesteśmy stworzeniami społecznymi, więc dodatkowo nasze neurony lustrzane produkują nam w mózgach pragnienia wspólnoty przeżywania. Jeśli mój mąż właśnie chrupie przypieczoną bułę, to i moje ślinianki szaleją z produkcją, choć buła glutenowa i biała, więc bez smaku praktycznie. Ale mąż ma taką rozanieloną minę, że ja chcę razem z nim się rozanielać. Przeżyjmy to razem! No więc warto sobie wybrać miejsce z otoczeniem myślącym to, co naszym sercom bliskie. Czytajmy o wydarzeniach, w których chcemy mieć udział. Oglądajmy czyny, które chcemy czynić. Jeśli otacza nas druga strona mocy, wyraźnie określmy nasze wartości. Dla samych siebie. Dla naszych neuronów. Tych lustrzanych i wszystkich innych. Niech mają materiał porównawczy. Niech tworzą się te dobre ścieżki. Paweł Apostoł zwięźle ujął to słowami w swoim liście do Filipian rozdziale 4 wersety 8-9: Wreszcie, bracia, myślcie tylko o tym, co prawdziwe, co poczciwe, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co chwalebne, co jest cnotą i godne pochwały. Czyńcie to, czego się nauczyliście i co przejęliście, co słyszeliście, i co widzieliście u mnie; a Bóg pokoju będzie z wami...
Jakie byłyby zmiany w naszych myślach, a za nimi i w czynach, a za czynami i w charakterze, gdybyśmy taką drogą szli...? Myśli w tym temacie chcę :-) Niech się tworzą ścieżki, drogi, autostrady, które i za sto lat nie zarosną niepamięcią.
Komentarze
Prześlij komentarz
Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)