Przejdź do głównej zawartości

Szybka zupa marchewkowa z kalafiorem i kardamonem

Jeśli czytaliście wpis o sosie marchewkowo - fitaszkowym (klik), to znacie moją marchewkową historię. Burzliwa  i pełna silnych emocji, wzajemnych pretensji i gwałtowności. I jak to w burzliwych relacjach bywa, niespodziewanie nastapiła zmiana o 180... może bez przesady... 110⁰. Jednak powściągliwość w pierwszym okresie związku jest może w starym stylu, ale jest też bardzo praktyczna. Wiecie, jakby co, to koszty rozstania niskie, a jakby co innego, to szacunek i głębia związku większa. Tak też powściągliwie marchewka weszła w moje życie dietetyczne. Doszłyśmy już do momentu, kiedy mogła zagrać na talerzu główne skrzypce (szczerze mówiąc przypadkowo ;-)). Może z tą powściągliwością nieco przesadzam, ale indeks glikemiczny gotowanej marchewki robi wciąż na mnie mocne wrażenie (80, sic!). Zdecydowałam się więc go obniżyć dorzucając kalafior, garstkę ciecierzycy i kilka orzechów. Skrupulatne obliczenia ładunku glikemicznego marchewki (dla zainteresowanych są na blogu posty o indeksie glikemicznym klik i ładunku glikemicznym klik) wyraźnie pokazują, że ten ładunek jest bardzo niski pomimo wysokiego indeksu, ale psyche swoje prawa ma. Liczby wciąż robią wrażenie. Prawdopodobnie dlatego wszystkie wiadomości tak chętnie epatują wielocyfrowymi liczbami pomimo kosztów czasu antenowego. Liczby mają medialną wartość. Jednak przyglądając się im bliżej, uwalniam się od ich obezwładniającego wpływu. Ładunek gotowanej marchewki przecież JEST niski. Ładunek, który przecież uwzględnia też jej wysoki indeks, pozostając samemu uparcie niskim, więc spokojnie zupę zjadłam. Cały talerz. No dobrze, dorzuciłam trochę prażonej ciecierzycy, lnu, sezamu i kilka listków świeżej rukwi. Jednak sama zupa to głównie marchew. I co? I nic. Glikemia ani drgnęła. Ufff... Zupa weszła więc w domowe menu na stałe, a my z marchewką to już psiapsiółki na max.
Acha, ta zupa na zimno nadal jest pyszna. Na przykład następnego dnia albo na kolację, nawet na śniadanie jest super opcją.


ZUPA MARCHEWKOWA Z KALAFIOREM I KARDAMONEM
3 porcje

350 g marchewki (ok. 5 małych)
160 g kalafiora (⅓ paczki mrożonego)
500 ml wody
½ łyżeczki soli
7 strączków zielonego kardamonu *
10 orzechów laskowych
 ½ - 1 łyżeczki soku z cytryny **
ewentualnie sól do smaku

Orzechy zalać wodą i zostawić do namoczenia na kilka godzin lub dodać pod koniec gotowania warzyw.
Ziarenka kardamonu wydłubać ze strączków i zmiażdżyć. Łupinek nie wyrzucać!
Marchewkę pokroić w cienkie plasterki i ugotować do miękkości wraz z kalafiorem, solą i ziarenkami kardamonu wraz z łupinkami.
Całość wraz z odcedzonymi orzechami bardzo dokładnie zblendować żyrafą lub w blenderze kielichowym.***
Przecedzić przez grube sito, jeśli przeszkadzać będą wiórki z łupinek kardamonowych.
doprawić solą i cytryną do smaku.
Zmiksować raz jeszcze do wymieszania.
Podawać z prażonymi ciecierzycą, sezamem lub lnem**** i zieleniną.

100g zupy bez dodatków to 23 kcal
1g tłuszczu
3.2g węglowodanów
1g białka

obliczone za pomocą aplikacji vitascale

* Naprawdę warto kupować kardamon cały i wydłubać samemu maleńkie ziarenka ze strączków, by na świeżo zmiażdżyć w moździerzu lub roztłuc wałkiem. To zupełnie inny wymiar smaku niż zmielony u producenta.
** Zależnie od kwasności cytryny iosobistych upodobań, ale niezbędna, bo przełamuje delikatność gotowanej marchewki.
*** Bardzo istotne jest zblendowanie na puszysty krem. Różnica w smaku jest ogromna.
**** Ciecierzycę z puszki lub ugotowaną taplam porządnie w mieszance pikantnego ajwaru, sosu sojowego, balsamicznego i prażę w piekarniku do stanu ulubionej chrupkości. Sezam i len prażę na suchej patelni.


Zasada trzeźwej oceny dochodzących do nas informacji uratowała już niejednego ludka od paniki. Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. A mimo to często zasada ta leży wśród zakurzonych gratów na strychu wspomnień, zamiast być w stałym użytku i lsnić od bliskiego kontaktu z rogrzanymi do czerwoności umysłami... Nie chcę nikogo krytykować. Jeśli już, to krytykuję w pierwszej kolejności sama siebie. Bowiem gdy usłyszałam o pandemii koronawirusa, przełączyłam codzienność w tryb awaryjny. Pranie leci każdego dnia. Każdy po powrocie do domu jest kierowany najpierw pod prysznic, potem pędzę z wacikami dezynfekować klamki. Na starcie zrobiliśmy zakupy internetowe suchych produktów za... dużo złotych... Tak, wpadłam w globalną histerię. Tylko z powodu nagranej gdzieś we Włoszech rozmowy telefonicznej... Plus słowo pandemia padające miliard razy dziennie z każdego możliwego żródła. Wszystko to były bardzo sensowne i odpowiednie działania, ale... wraz z towarzyszącym im uczuciem głębokiego niepokoju. A teraz najlepsze: rozmowa zrobiła takie wrażenie, że nie weryfikowałam żadnych konkretnych danych! Żadnych... Mózg miałam wypełniony malowniczo opisywanymi obrazami. Łatwo było sobie je wyobrazić. Widziałam je już nie raz. Gdzie? A w filmach. Fabularnych. Albo katastroficznych... Wtopa całkowita mojego ponoć wnikliwego umysłu. Nie ma się czym chwalić, ale piszę, żeby pokazać, że nie są to odosobnione przypadki, gdy trzeźwość osądu kurzem zarasta.
No dobra, ale co z tym wirusem...?
Trzeźwiejąc powoli, odzyskiwałam spokój. By nie dać się znów wpuścić w ślepy zaułek przerażenia, zaczęłam porównywać liczby zachorowań, śmierci i wyzdrowień z koronowirusowej zarazy z takimiż wskaźnikami grypy naszej corocznej. Bardzo ciekawe okazuje się porównanie zachorowalności, śmiertelności i wyzdrowień w różnych krajach (klik). Krytykowana przez wielu Szwecja, nie ograniczyła wolności mieszkańców, poza wezwaniami do zdrowego rozsądku i ograniczania ryzykownych zachowań u osób z grupy wysokiego ryzyka. Jaki skutek? Otóż ich zachorowalność i śmiertelność nie odbiega od przeciętnej w krajach z bardzo rygorystycznymi ograniczeniami. Generalnie wygląda, jakby największe zagrożenie wynikało z szybkości zarażania się i... niewystarczającego wyposażenia szpitali w sprzęt wspomagający oddychanie. Ci, którzy postawili na wzmacnianie odporności przez świeże powietrze, ruch, sen, wartościowe jedzenie, wsparcie bliskich, dobre nawodnienie, wygrywają batalię z wirusem. Jak z każdym innym wirusem. Grypy, świnki,... plus izolacja chorych w miejscach zapewniających opiekę. 
Wiecie, co jest niesamowitego???
Otóż te same zasady są zalecane od kilku tysięcy lat. Tak, w Piśmie Świętym chrześcijańskim. Już w Starym Testamencie Stworzyciel przedstawia siebie jako... Lekarza. Osobistego lekarza. Lrkarza stawiającego na profilaktykę i nie zaniedbującego tych, których jednak choróbsko dorwało.
2 Moj. 15:26 I rzekł: Jeżeli pilnie słuchać będziesz głosu Pana, Boga twego, i czynić będziesz to, co prawe w oczach jego, i jeżeli zważać będziesz na przykazania jego, i strzec będziesz wszystkich przepisów jego, to żadną chorobą, którą dotknąłem Egipt, nie dotknę ciebie, bom Ja, Pan, twój lekarz.
Innymi słowy: rób to, co zaleca Bóg w swoim słowie, a On gwarantuje, że zajmie się Twoimi chorobami. Jak dobry, rodzinny lekarz, który zna doskonale kondycję wszystkich swoich podopiecznych. Ich słabe i mocne strony. Wie, na co każdy z nich może się zdobyć, jaką kurację będzie w stanie przeprowadzić. 
Zalecenia profilaktyczne: 
dieta roślinna (jeszcze w błogim raju, a i tuż po pierwszym grzechu, który sprowadził różniaste choróbska ze śmiercią włącznie);
praca fizyczna na powietrzu (tamże: zajmowanie się uprawą ziemi - trudno o zajęcie zdrowsze i bardziej na świeżym powietrzu);
jeden dzień w tygodniu pełnego odpoczynku (szabat mający przypominać czas sprzed grzechu i rozwiąznie tegoż grzechu, bo jakoś pamięć szwankuje z upływem czasu);
regenerujący sen (spróbuj nie spać po dniu pełnym pracy fizycznej ;-));
miłość w rodzinach (dbałość o rodziców wpisana w dekalog wraz z wiernością współmałżonkowi, który jest zobrazowany jako druga polowa wspólnego jednego ciała);
poczucie bezpieczeństwa (wiara Bogu to zaufanie, wdzięczność);
woda do picia (symbol absolutnie niezbędnego w życiu chrześcijanina Ducha Świętego);
zadowolenie z tego, co się ma zamiast porównywania z innymi i dążenia do posiadania więcej (ostatnie słowo dekalogu, które niektórzy rozdzielają na dwa, ale mówiące właśnie o nie zazdroszczeniu innym, cudzych rzeczy, relacji, sytuacji życiowych).
Znajomo brzmi, prawda?
I, uwaga, przy chorobach zakaźnych Pismo zaleca pełną izolację chorych do czasu weryfikacji wyzdrowienia przez jednostki do tego przygotowane. Zdrowi dalej pracują, żyją, bo mają silny układ odpornościowy, który nie składa broni przed nawałnicą wirusa. Układ odpornościowy, który wymyslił i ukształtował Lekarz. Lekarz, który sprawia jego działanie tak skuteczne, że jesteśmy nieświadomi nawet chmary współistniejących wirusów i bakterii chorobotwórczych. Oczywiście pod warunkiem, że się go nie dewastuje... I tu wracamy do zasad kwarantanny.Niech one wspomagają układ odpornościowy. Od poniedziałku do lasu kochani! Na spacery, z rodziną, uśmiechem, marchewką w dłoni i butelką z wodą w plecaku. Można jeszcze worek na znalezione śmieci wrzucić do kieszeni. Lasy mają szansę na nowe życie :-) Wieczorkiem wdzięcznym sercem mogę podsumować wszystkie piękne chwile dnia i spokojnie zapaść w regeneracyjny sen. 
Jeśli dotarliście aż dotąd, znaczy temat zainteresował. To jeszcze filmik o biblijnej higienie w humorystycznym stylu klik.https://youtu.be/nl7SgdWR1Ok

Komentarze

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i