Przejdź do głównej zawartości

Potrawka z dzikich ziół i skiełkowanej soczewicy

Jeśli jesteście ze mną nieco dłużej, na pewno pamiętacie moje dzikie skłonności. Skłonności ku dzikiemu, naturalnemu, nieskażonemu,... prostemu jedzeniu. A że przy okazji darmowemu, to jeszcze dorzucę określenie ekonomicznemu. Gdy życie mnie stłamsi trochę, wyczerpie siły i zdrenuje optymizm, idę w zielone. Tam, gdzie spotykam kwintesencję życzliwości, dobroci, piękna. Spotkania tego typu prostują mój zgarbiony grzbiet, podnoszą ramiona i pozwalają napełnić płuca odświeżającym chłodem, który uspokaja rozgorączkowane i spięte moje ja. Wtedy właśnie mogę swobodnie odwrócić wzrok od własnych wnętrzności i rozejrzeć się baczniej wokół. Niby widzę za każdym razem to samo, a jednak inaczej postrzegam. Trochę jak wtedy, gdy zbieram grzyby. Wychodzę, patrzę i żadnego nie widzę. Idę dalej, przyglądam się baczniej i zaczynam dostrzegać miejsca wyglądające na grzybodajne. Pochylam się, oglądam, podglądam i zauważam pierwszy uroczy kapelusz. Wtedy raz jeszcze rozglądam się wokół i ze zdumieniem (tak, zawsze mnie to zdumiewa!) zauważam drugi, trzeci, czwarty, ... kapeluszy obfitość. Dokładnie w tym samym miejscu, gdzie przed kilkoma minutami nie widziałam żadnego. Magia? Objawienie? Nie. Tak działa uważność...
Działa ona nie tylko przy grzybopostrzeganiu. Rankiem bowiem wyszłam do ogrodu z zamiarem zerwania nieco młodych liści podagrycznika na... jeszcze nie wiedziałam, co konkretnie. Miałam akurat znów ochotę na podagrycznik i to wszystko. Ogród wszak podagrycznika pełen (wiem, zapuściłam go nieco, ale mam wciąż nadzieję, że w sposób kontrolowany...), więc liczyłam na możliwość wybrzydzania i wybierania tylko idealnych egzemplarzy. Rozglądnęłam się uważnie i nic. Znaczy podagrycznika nikt nie wypielił, pełno go nadal wszędzie, ale widać tylko starsze, duże liście! Co jest? Ślimaki wszystkie młodziutkie pożarły? Wszystkie??? A, nie, jednego udało mi się wypatrzeć. Schyliłam się więc, urwałam a tuż obok widzę drugi piękny, młodziutki, błyszczący, jeszcze listki trzymają się razem. Piękny i soczysty. Zerwałam więc. Zawsze to już przynamniej dwa... jednak nie, nie dwa, ale trzy,... o, cztery...
Do domu wróciłam z całym naręczem pięknych, młodziutkich, świeżutkich listków. Jaka radość i satysfakcja, i refleksja. Zupełnie, jak przy grzybach. Zupełnie, jakby ktoś odkrywał obfitość darów dopiero, gdy się pochylę, przyjrzę z bardzo bliska, i z poziomu zioła rozejrzę wokół. Jak nagroda za uważność, zgięcie dumnego homosapiensowskiego karku... Po południu zjedliśmy więc potężną porcję potrawki z dzikich ziół, wśród których podagrycznik grał główną rolę. Nadawał ton i dyrygował całością. Ja, kuchcik, schowałam się za kurtynę, bo też i za dużo pracy w kuchni nie miałam. Zioła zagrały razem w wielkim  stylu oddając nam - konsumentom - całe swoje dobro. A trochę tego było. Jeśli jeszcze się nie spotkaliście z tym osobnikiem (albo z paamięci uleciało jak ptak jesienią, licząc, że w odpowiednim czasie wróci), to krótkie info: Sam podagrycznik był już w średniowieczu ceniony tak w klasztornych kuchniach, jak i wśród prostego ludu, jako że dodaje sił witalnych i wzmacnia nadwątlone ciężką pracą zdrowie. Nic dziwnego, gdyż jest on potężnym źródłem witaminy C, zawiera flawonoidy (w tym kwercetynę wzmacniającą naczynia krwionośne), karotenoidy, minerały (żelazo, wapń mangan, miedź, potas). Działa antynowotworowo, grzybobójczo, bakteriobójczo, przeciwzapalnie, przeciwbólowo, usuwa kwas moczowy, uspokaja, odtruwa. Ma potencjał, prawda?
To co, schylamy się? 


POTRAWKA Z DZIKICH ZIÓŁ I SKIEŁKOWANEJ SOCZEWICY 

1 duża cebula (120g)
2 duże ząbki czosnku (10g)
garść szpinaku (50g)
dzikie zioła (podagrycznik, krwawnik, pokrzywa, mniszek, lubczyk, oregano) 120g
2 szklanki skiełkowanej soczewicy
½ łyżeczki bulionu lubczykowego lub przyprawy warzywnej
½ łyżeczki pieprzu ziołowego
kilka gałązek świeżego tymianku
150g przecieru pomidorowego
½ łyżeczki soli lub do smaku
200g ugotowanej kaszy jaglanej do podania


Wiosna, lato i jesień czyli trzy czwarte roku ostatnio nam się skupiło w sześciu miesiącach. Jak ludzkości udało sie dokonać tak zmodyfikować przyrodę??? Niestety, ludzkość zbrojna w technikę i wiedzę nadal działa. Coraz bardziej niebezpieczna, coraz mniej przewidywalna. Nikt chyba nie potrafi przewidzieć, z czym wyskoczy jutro. Powoli stajemy się mistrzami działań maskujących. Bowiem z jednej strony niepokoją odkrycia naukowe o szkodliwości tego lub owego, z drugiej strony nikt nie chce rezygnować ani z tego, ani z owego. Ani użytkownik, ani (tym bardziej) producent. Co więc robimy? Szukamy działania, które ma udawać, że to i owo rzucamy w otchłań przeszłości, a wyciągamy z szuflady tegosik i owosik, które mają uczynić nasz świat piękniejszym i zdrowszym, i bezpieczniejszym. Doświadczenie uczy, że to ściema zwykła, ale przez chwilę nam lżej jakoś. Ostatni ruch z wycofaniem plastikowych jednorazówek przypomina mi wycofanie z obrotu plastikowych reklamówek i zastąpienie ich tzw. biodegradowalnymi. Biodegradacja, która jest wymagana, zaskakująco przypomina szatkowanie plastiku i rozsypywanie go jeszcze dalej i szerzej. Dla mnie ściema. Dopóki nie zechcemy się ograniczać i rezygnować z wygody, będzie coraz gorzej. Przypomina mi się sytuacja Abrama. Człowiek miał majątek, pozycję, piękną żonę, oddanych pracowników, którym mógł ufać. Wygodny dom, liczne domowe udogodnienia. Chciał jednak jeszcze więcej. Chciał dogadać z Bogiem. Powód? Jak zawsze, problem: brak dzieci, brak syna. Ludzie nic nie byli w stanie zaradzić, latka leciały. I Abramowi, i pięknej żonie. Nie zostało nic innego, jak porozglądać się za nadnaturalnymi środkami. Abram był mądry, więc sięgnął po najlepsze. Od razu do samej góry. I zdziwił się (tak myślę, ja bym się zdziwiła...). Bóg bowiem poprosił Abrama, by ten ... zostawił swój dom, wygody, komfort, pozycję i ruszył w jakieś bliżej nieokreślone miejsce, które miało stać się jego domem. Zdumiewa mnie determinacja Abrama. WYruszył! Faktycznie zostawił wszystko, czego nie dało się zapakowac na wozy, i ruszył. Wędrował biwakując po drodze... kilkadziesiąt lat! Ile wytrwalibyście? Ja pewnie ze dwa tygodnie... Brak łazienki i toalety bywa dotkliwy... A to nie jedyna niedogodność... Jakoś i Abramowi, i (szok!) wszystkim domownikom wytrwałości starczyło. Twardzi ludzie. Doczekał się i syna (na boku wyskoczył nawet drugi, choć tu od przybytku głowa bolała), i doszedł do obiecanej ziemi. Nawet sobie po niej pomaszerował zwiedzając. Sporo dostał, gdy zrezygnował, prawda? Uczę się więc i ja rezygnowania z wygód. Powoli, opornie, ale widzę pierwsze zwiastuny zysków. Biegam na zakupy z własnymi szmacianymi workami. Kręcę własne kremy i balsamy. Upraszczam przepisy. Rezygnuję z intensywności na rzecz subtelnych bodźców. O dziwo, subtelność okazała się bardziej wielowymiarowa i bogata! Tak! Ograniczanie jednego otwiera oczy na bogactwa już posiadane. Przestałam plewić i ma zioła w obfitości. Cieszę się, że są, korzystam z nich i z darów ogrodu, lasu i łąki do maksimum. Idą w ruch zioła, dzikie (i hodowane nieco na dziko, bo naturalizm mi bliższy niż agrotechnika) owoce, warzywa. Liście na potęgę.


Jeśli zainteresował was Abram, to poczytacie o nim więcej (znacznie więcej) w pierwszej księdze Pisma Świętego. Jest co czytać... Nie przy jedzeniu, bo jak historia Was wciągnie, to Wam jedzenie wystygnie...

Komentarze

ulubione posty czytelników

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Jak obniżyć indeks glikemiczny... zdrowo...

Uwaga, dzisiaj będzie sporo do czytania. Temat niezwykle interesujący w kontekście zalewu propagowanymi dietami w stylu keto, posądzającymi węglowodany o wszystko, co najgorsze. A to przecież o IG idzie ... Mam nadzieję, że i do celu dojdzie ... my. .. Myślałam o podzieleniu tego posta na kilka części, ale chyba wygodniej będzie podać wszystko w jednym miejscu, żeby nie trzeba było później skakać po kilku postach, żeby zminimalizować ryzyko wszamania niekorzystnych zestawień kulinarnych. Jest tych informacji trochę, bo temat mi baaaardzo bliski, przetrawiony/przyswojony/sprawdzany przez ostatnie 10 lat z organicznej potrzeby własnej. Czyli jak zawsze: piszę to, co przeżyłam i sprawdziłam na sobie i bliskich :-D To startujemy: Dieta Low GI czyli o niskim indeksie glikemicznym ,   stała się popularna kilka lat temu. Ostatnio nieco mniej się o niej mówi. Hm, wśród ludzi chyba nic nie trwa wiecznie. Dotyczy to również modnych diet ;-) Jednak wpływ indeksu glikemicznego spożywanych

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d