Przejdź do głównej zawartości

Moja mała piwnica słoikowanie w pełni - kiszenie ogórków

Będąc dzieckiem nie myślałam, skąd mamy to czy owo. Czy kupione w sklepie interesowało mnie tylko wtedy, gdy byłam do tegoż sklepu wysyłana. Nie znosiłam zakupów. Byłam nieśmiała i bałam się, że nie poradzę sobie z tym ogromnym wyzwaniem... Później nawet zaczęłam zauważać, że mama czasem gotuje słoiki w garnku na zupę i zastanawiałam się, po co??? Przecież można ogórki, dżemy kupić... Są nawet lepsze, bo ogórki bardziej słone (trzeba tylko jakoś zidentyfikować te flakowate, paskudne i zbyt słone - nawet nastolatek ma pewne granice w soleniu... ;-)) a dżemy bardziej słodkie :-) Gdy przeniosłam się na swoje, byłam już bardziej świadoma zdrowotnie i zaczęłam walczyć z wielkimi garami pełnymi a to słoików, a to zalewy, i znów słoików... straszna robota! Wiecie, ile kilogramów ogórków musiałam umyć??? Pięć!!! To pierwszego roku, następnego nauczona już doświadczeniem (poprzednie ogórki zniknęły w mgnieniu oka, naprawdę: ZNIKNĘŁY!) kupiłam 2 x pięć kilogramów. I tak poszło... Teraz bawię się (ewolucja podejścia do kulinariów - jedyna ewolucja, jaką oglądam na własne oczy ;-)) dziesiątkami kilogramów różnych warzyw, owoców. Szukam,, co jeszcze można zasłoikować... Piwnica zaczyna mieć problemy z wolną przestrzenią. Choć ona się nie skarży. Gorzej z córką, która ostatnio grzmotnęła główką w strop zdecydowanie zbyt nisko posadowiony (półki są już również pod schodami...)...
Czy Wy też tak macie? Ewolucja kulinarno - przetwórcza Was również dopadła w swoje szpony? Rodzinka (poza niektórymi miejscami umieszczania słoików i ciągłym transportem tychże z dołu do góry i z góry na dół) jest zadowolona, goście również a ja chyba najbardziej :-) Uwielbiam widok pełnych półek.


Może to próżność, że taka zapobiegliwa jestem a może tylko zwyczajna radość robienia czegoś dobrego, potrzebnego, sprawiającego radość i przyjemność innym? :-)


Co roku wymyślam, nowe przetwory, metody przygotowania.


Nie wszystkie się wpasowują w nasze zapotrzebowania i zostają na dłużej. A czasem samo gotowanie jest tak fajne, że mnie poniesie i przerobię zwyczajnie ZBYT dużo i wtedy również zostaje co nieco na rok następny. Ostatniej zimy okazało się to czystym błogosławieństwem... Otóż, zeszłego roku ogórki okazały się nieskore do dłuższego przechowywania i wiele otwartych słoików poszło do...kosza... Myślałam, że coś pokręciłam, zaniedbałam, ale zasięgając języka tu i ówdzie, dowiedziałam się, że miało tak wielu domowych przetwórców. Ogórki, które zostały sprzed dwóch lat ratowały sytuację, gdy potrzebowałam pewniaka. Wtedy właśnie tak spodobało mi się kiszenie, że co tydzień zwoziłam z targu worek ogórków :-)


Bardzo przydatny okazał się też sposób robienia opisów na słoikach. Chociaż ze względu na wilgotność, nie najlepiej się trzymają. Na szczęście wędrowne myszy nie gustują w tym rodzaju papieru (cenówki w rolkach) i nie przywiązują się zbytnio do tych, które odpadną. Można więc je skompletować z właściwym słoikiem nawet po roku :-D

Tak więc znów robię ogórki. W końcu, co innego zrobić z wielkimi (czytaj: litrowymi ;-)) słoikami??? Kompotów nie lubimy, wolimy pić wodę (tak, tak, jej zapasy też mamy ;-)). A przetwory robię z minimalną ilością soli, bez cukru,


krótko przerabiam, nie pasteryzuję, więc otwarte słoiki trzeba zjadać najlepiej na 1- 2 razy. Nawet super lodówka nic nie zdziała przeciwko prawom przyrody... Czasem to kłopotliwe, ale w sumie zbawienne, więc narzekać nie będę, tylko inaczej sobie pracę organizuję. To jedna z wielu nauk, które pozostały mi po dzieciństwie dzieci - z wulkanami i tak nie wygrasz, trzeba wykorzystać dobrą ziemię, która po nich zostaje i nauczyć się uciekać na czas na wcześniej upatrzone pozycje ;-)


KISZONE OGÓRKI

ogórki świeże bardzo jędrne, zdrowe, bez żadnych plamek czy uszkodzeń!
(na 1 kilogram niewielkich ogórków 4 półlitrowe słoiki)
gałązki kopru z częścią nasion już dojrzałych (1 na półlitrowy słoik)
świeży, zdrowy czosnek (1 ząbek na półlitrowy słoik)
świeży chrzan (trzy wióry na półlitrowy słoik)
liście wiśni, dębu, porzeczki czarnej lub winogron (ja mam bardzo starą odmianę pamiętającą moją babcię, więc jest doskonała) ewentualnie chrzanu (2 na półlitrowy słoik)
czarny pieprz (3 ziarnka na półlitrowy słoik)
ziele angielskie (1 kulka na półlitrowy słoik)
gorczyca (ok.10 ziarenek na półlitrowy słoik
sól (1 - 2 łyżek na 1 litr zalewy)

duży garnek do wyparzania słoików i sitko do smażenia na głębokim tłuszczu lub eko środki do zmywarki
idealnie czyste ściereczki bawełniane

Ogórki wrzucić do wielkiej miski lub wanny, zalać zimną wodą. Ja dolewam jeszcze dwa chlusty środka do mycia EM Refresh dla usunięcia pestycydów. Taplam nieco i zostawiam na pół do 4 godzin). Jeśli są świeżo zerwane, nie trzeba moczyć. Jeśli mają za sobą dłuższy transport, lepiej trochę potrzymać w zimnej wodzie. Nie dłużej jednak niż te dwie godziny, bo EM-y zaczną robić kiszonkę jeszcze w misce ;-) Ale wystarczy po prostu zimna woda.
Słoiki umyć i bardzo dokładnie wygotować w dużym garze. Teraz robię to w zmywarce stosując eko środki myjące (naprawdę eko!). Dawniej zagotowywałam wodę w wielkim garze (10 - 15 l) i wkładałam pierwszy słoik z lewej strony gara na leżąco. Przy wkładaniu drugiego również z lewej strony, pierwszy się turlał na prawo... Trzeci podobnie... Gdy brakowało miejsca, wyciągałam ten najbardziej z prawej (pierwszy) długim widelcem do wędlin, wycierałam wygotowaną i wyprasowaną ściereczką, odstawiałam na drugą ściereczkę do góry dnem. Bawiłam się w te puzzle z całym potrzebnym nabojem słoików. Przynajmniej mi się nie nudziło ;-) Na koniec wrzucałam do sitka wszystkie zakrętki i wkładam do garnka na 5 minut. Wyciągałam, wycierałam i układałam znów wierzchem do góry na ściereczce obok słoików.
Ogórki dokładnie umyć w wodzie, w której się moczyły (robię to nowiutką gąbką do garów).
Do słojów wrzucać porcje ziół i przypraw (szczególnie ziarenka pięknie grają... każda porcja swoją melodię, jak dzwoneczki...uwielbiam ten moment...córcia specjalnie czeka na tą chwilę :-D). 
Ogórki układać ściśle, lecz nie zgniatać. Nie powinny wypłynąć w czasie kiszenia, gdy zmniejszą nieco swoją objętość/twardość.
W pozostawionym garze zagotować świeżą wodę z solą w ilości 1 - 2 łyżek soli na 1 litr wody zależnie od upodobań smakowych. Na początek lepiej 2 łyżki i zanotować sobie wybraną ilość, żeby następnym razem mieć już info pod ręką ;-)
Ogórki można zalewać gorącą zalewą (jeśli nie mamy pewności, że czystość warzyw jest na tip top) lub przestudzoną, ale wtedy musimy pilnować reżimu temperatury przechowywania (maksimum 10 stopni), żeby się kiszonka nie przekształciła w hodowlę grzybów...  Używam lejka tak na wszelki wypadek... Ważne, by wszystkie składniki kiszonki były przykryte płynem.  Zakręcam dość dobrze, ale bez przesady. Być może trzeba będzie uzupełnić wodę... 


Ja swoje trzymam w chłodnej piwnicy o temperaturze ok. 15 stopni, więc zalewam gorącą zalewą. Ale do jedzenia na bieżąco już przestudzoną.
Odstawić w ciemne miejsce o temperaturze ok. 20⁰C. Ja stawiam na podłodze obok kaloryfera (gdy nie działa, rzecz jasna!).


Obserwuję je codziennie, czy nie wylała się zalewa i jak przebiega kwaszenia czyli kolor i zmącenie zalewy. Zazwyczaj drugiego dnia odrobinę zmętnieje, trzeciego już się burzy. Może się okazać, że trzeba dolać przegotowanej wody, by wszystkie ogórki były pod jej powierzchnią!

Gdy ustanie burzenie się, ewentualnie uzupełnimy wodę, odstawić do miejsca przechowywania. Ja swoich kiszonek nie pasteryzuję. Pilnuję reżimu higienicznego i żadna pleść się nie pojawia.


Komentarze

  1. Przetwory wyglądają smakowicie :) Moja to zdecydowanie przestrzeń innego typu - zamieniłam ją w mały magazyn, ponieważ nigdy nie byliśmy w stanie pomieścić wszystkiego w domowej garderobie. Zaopatrzyłam się w kilka regałów przemysłowych od Nedcon Silesia i od teraz w naszej garderobie znajdują się tylko potrzebne ubrania, żadnych sprzętów gospodarczych, pudełek z farbą i innych tego typu przedmiotów :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i