Przejdź do głównej zawartości

Sok z czarnego bzu

W średniowieczu uważany był za święte drzewo. W 1399 roku założono nawet dekretem królewskim Stowarzyszenie Zbieraczy Czarnego Bzu! Jego wartości lecznicze są potężne. Zawiera nie tylko słynną dziś witaminę C, ale i rutynę, cholinę, karoten, garbniki a nawet kwas chlorogenowy - przeciwutleniacz występujący również w yerba mate! Sok z czarnego bzu jest obowiązkowym przetworem przygotowywanym każdego lata. Może się walić, palić, ziemia trząść, ale sok zrobić trzeba. W późnojesienne, ponure dni, gdy wirusy rozpoczynają swoje szalone harce, wieczorna porcja soku działa cuda terapeutyczne. W sklepach można już znaleźć soki świetnej jakości. Niestety, ich cena powala na kolana. A i wtedy pieniążki z nieba spadać nie chcą, więc pozostają nam kiepskie wysokosłodzone sokopodobne wyroby, które rzucają znów kolana w gorącej modlitwie: "Panie, spraw, żeby to paskudztwo pomogło...". Na szczęście, Pan Bóg litościwy jest i często pomaga. Nie jest to jednak rozwiązanie długoterminowe czy idealne. Bo i Słowa "Nie będziesz kusił Pana, Boga swego..." też wszyscy znamy... a granica pomiędzy czynem wiary a kuszeniem bywa mglista... Mając powyższe na uwadze, wolę poświęcić jedno popołudnie na zebranie (w tym akurat wyręcza mnie syn), przebranie, wstawienie i zlanie do słoiczków esencjonalnego soku, który w razie potrzeby rozgrzeje w nocy pozwalając rano przebudzić się z nowymi siłami i energią. Faktycznie, mam sok jeszcze zeszłoroczny, bo regularnie zostaje (za rzadko zdarzają się infekcje ;-)), więc wystarcza zrobienie jednej partii czyli kilku słoiczków dla całej naszej rodzinki. Używam sokownika a do słodzenia wczesne, słodkie jabłka odmiany celesta lub piros. Im więcej jabłek, tym sok słodszy, ale i mniej efektywny w terapii.


SOK Z CZARNEGO BZU DO WALKI Z WIRUSAMI

owoce czarnego bzu (zbierane w gronach a oskubywane i przebierane w domu)
kilka jabłek

Owoce bzu myję w misce pełnej wody i wrzucam do wielkiego sitka, żeby obciekły.
Obrywam z gron jedynie dojrzałe czyli ciemnoczerwone i przekładam do sita sokownika.
Jabłka myję, usuwam gniazda nasienne, kroję na ósemki i dorzucam do bzu.
Do najniższego garnka sokownika wlewam półtora litra wrzątku, składam sokownik, wstawiam na średni palnik z rureczką zawieszoną na rączce za pomocą dołączonej spinki i zostawiam do wytworzenia soku czyli około 3 godziny (zależnie od wielkości palnika, jego mocy i wielkości sokownika - mój jest 6 l).
Gdy średni garnek jest pełen soku a owoce w sicie zmacerowane (wyglądają na baaaardzo zmęczone), sok zlewam do wygotowanych słoików, mocno zakręcam, podstawiam do góry nogami, przykrywam kocykiem lub kilkoma warstwami ściereczki. Odstawiam do ostygnięcia.
Przechowuję wraz z innymi przetworami w chłodnej piwnicy.

Pijemy go rozcieńczony wodą (sok : woda = 1 : 3) zawsze na noc, gdyż działa silnie napotnie.
Najczęściej w nocy trzeba się przebrać w suchą piżamę i obrócić kołdrę na suchą stronę.
To najczęściej znak szybkiego powrotu do zdrowia.
Jeśli się nie pocimy, dobrze powtórzyć następnego wieczoru.


Wybierajmy drzewa z dala od ulic a nawet tradycyjnych budynków, które często są opalane węglem i okolice bywają zanieczyszczone, bo (niestety...) niektórzy traktują swoje kotłownie jak spalarnie śmieci :-(
Drzew czarnego bzu jest w Polsce pod dostatkiem i z pewnością znajdziecie je również w widnych lasach i na łąkach, na miedzach, które są już tylko symbolami, bo pola niewielu uprawia.


Owoce muszą być w pełni dojrzałe, ciemne. Odrzucajmy wszystkie "podejrzane osobniki", bo nie mają tyle wartości terapeutycznych a szkodliwe (cyjanowodory) i owszem, pod dostatkiem... Znikają w czasie dojrzewania, więc nie ryzykujmy i wytężmy wzrok w poszukiwaniu ciemnych, błyszczących kuleczek. Przy okazji są niebywale piękne :-)




Zachęceni do pracy? Uwijajmy się, bo ptaki docenią to, czego my nie docenimy na czas ;-)



Komentarze

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i