Przejdź do głównej zawartości

Pigwa na surowo marynowana z imbirem w soku cytrynowym

Ktoś napisał, że człowiek zszedł z drzewa dzięki... gotowaniu żywności... Ciekawe dywagacje. Intelektualnie można się bawić różnymi teoriami. Dobre ćwiczenie wyobraźni i umysłu. Wracając do rzeczywistości czyli doświadczeń z życia wziętych: czuję się zdecydowanie lepiej, mam więcej energii, cirpliwości, życzliwości i... bardziej twórcze myśli się pojawiają, gdy jadam surowe. Pomijam swoje zamiłowanie do chrupania, choć rzadko co chrupie tak, jak surowe warzywa. Dodatkowo smaki są głębsze, ciekawsze, energia pojawia się nie tyle w formie jednorazowgo zastrzyku (raz i... koniec...), co jako systematyczny, stabilny dopływ siły według potrzeb i bez znużenia. Innymi słowy niski indeks glikemiczny, obfitość enzymów, witamin, składników mineralnych, doskonale przyswajalnego białka, idealnych tłuszczy, wzajemnie ze sobą współgrających. Piękne symfonie w cudownym stwórczym dziele czyli organizmie człowieka. Bez obciążeń, zamulenia. Lekko, świeżo a konkretnie. Zwracacie uwagę na takie sygnały? Jeśli nie, poświęćcie w ciągu dnia kilka chwil, by się zatrzymać i zastanowić, jak się czujecie wewnętrznie. W sensie ciała, organizmu, fizjologii, ale i nastroju, reakcji emocjonalnych, twórczych chęci. Można wtedy zauważyć ciekawe zjawiska i powiązania  między codziennymi zdarzeniami.
W praktyce to oznacza na przykład: ...
... pigwa - bardzo ładny owoc. Ładnie pachnie, pięknie więdnie marszcząc nobliwie swą omszoną skórkę i czyni to bardzo powoli. Zero smęcenia, zmiany koloru czy dziwnych aromatów. Klasa i elegancja do końca. Aż chce się z niej korzystać częściej i więcej. Dodatkowo chętnie obdarza swoim dobrodziejstwem. Kilka słów o jej właściwościach i propozycję dania w wytrawnym stylu znajdziecie już na blogu (klik). Tradycyjnie jest gotowana lub pieczona na mega słodko z ogromem cukru, miodu, syropów różnorodnych... Wikipedia opisuje ją surową jako niesmaczną (klik). Ech, chyba autorzy wpisu nie mieli okazji spróbować surowej pigwy zamarynowanej w soku z cytryny z imbirem... Taką właśnie dodaję do sałatek, surówek, kroję do porcji porannej kaszy czy owsianki, czasem zielonego smoothie albo wyjadam wprost ze słoiczka jako przekąskę. Nie powiem, żeby mogła funkcjonować jako łakoć, ale zamiast orzeszków - jak najbardziej.



PIGWA MARYNOWANA Z IMBIREM W SOKU Z CYTRYNY

pigwa
sok z cytryny
kawałek imbiru
szczypta soli

Pigwę dokładnie umyć, obrać ze skórki, przekroić na pół, wydrążyć gniazdo nasienne (np. ostrą łyżką, której głównym powołaniem stało się rozcinanie ust nieostrożnym użytkownikom) i pokroić w cieniutkie plastry. Najwygodniej używać bardzo ostrego noża (uwaga - pigwa jest twarda!) lub ostrą mandoliny (z ochroną palców!!!) na plastry o grubości 1 mm.
UWAGA! Jest twarda, trzeba więc użyć naprawdę ostrego noża i być mega ostrożnym przy krojeniu!
Imbir obrać i pokroić w bardzo cieniutkie słupki (np. tarką do cienkich julienków).
Do miseczki wlać sok z cytryny, posypać solą, dodać imbir i dokładnie wymieszać z plastrami pigwy.
Miseczkę szczelnie przykryć lub przełożyć całość do słoika, zakręcić i odstawić do lodówki na 2 - 3 dni.


Cudownie kwaskowa, lekko cierpka, lekko słodka, delikatnie pikantna z intensywnym imbirowym smakiem i aromatem. Doskonała do surówki np. z marchewki lub pietruszki z selerem, zamiast kiszonej dyni w sałatce (klik) a nawet można dodać kilka kawałków drobno pokrojonej wraz z imbirem do birmańskiej sałatki (klik).


Bardzo lubię jej orzeźwiający dodatek do sałatki z soczewicy i czerwonej cebulki z selerem naciowym. Dla mnie wtedy nie potrzeba nawet odrobiny oleju. Smakuje wybornie. Wystarczy dosłownie kilka plasterków wraz ze słupkami imbiru... Można doprawić kolorowym pieprzem lub kilkoma listkami świeżej mięty.



I to wszystko z nobliwej, starodawnej, zapomnianej, niedocenionej pigwy, sadzonej niegdyś tuż przy domu dla cennego latem cienia...


Ochrony palców przy krojeniu nie lekceważcie, proszę... Ja się czułam zbyt pewnie... W końcu to ja - Stara Wyga - (może nie tak dosłowne, ale blisko ;-))! I pewnie dlatego od dwóch tygodni czekam na cuda regeneracyjne mojego organizmu. Mówiąc inaczej: aż mi odrośnie plasterek palca niebacznie odkrojony świeżo zakupioną, mega ostrą mandoliną. Dobrze, że ustawiłam to nowoczesne cudo do szatkowania na jedyny 1 mm... Może się uda i palec za... trzy tygodnie będzie znów do użycia...? To był naprawdę rozległy plasterek... brrr... (aktualizacja: na palcu został mini ślad, co za ulga!!!) Przy okazji porada ratunkowa sprawdzona w tym kryzysowym momencie:

Wdał się w ranę stan zapalny. Bolało, jakby stado szakali rozszarpywało  swoimi świeżo naotrzonymi przez głód kłami, krwawiący uparcie palec, którego temperatura wzrosła znacznie. Rozmiar również (znaczy spuchł na tyle, na ile skóra pozwoliła...). Po zasięgnięciu rady u Najmądrzejszego Lekarza Wszechczasów oderwałam czysty liść świeżej kapusty (brakło białej, więc użyłam włoskiej), zmiażdżyłam tłuczkiem, władowałam na kawał czystej gazy, przyłożyłam na ranę i jej okolice (tak, zupełnie wprost na krwawiące, obolałe miejsce, nocą wszak człowiek robi różne dziwne rzeczy), obwiązałam woreczkiem śniadaniowym i poszłam spać w nadziei, że dziwna terapia pomoże. Nad ranem sprawdziłam tylko, czy palec żyje i jakaś ciemna krecha nie wędruje od niego w stronę serducha (doświadczenie takie też mam, mówię, że wyga...). Nic nie było niepokojącego, zasnęłam znów. Rano zauważyłam, że stan zapalny zaczął się wycofywać! Po następnym okładzie bolało tylko w jednym miejscu a palec przybrał kolor w miarę zwyczajny. Po trzecim ból ustał. Rana przestała się ślimaczyć już po pierwszej nocy.

BĄDŹCIE MĄDRYMI POLAKAMI, CO PO SZKODZIE (szczególnie czyjejś) JEST MĄDRY!
Dajcie mi satysfakcję, że moje cierpienie się nie zmarnuje i posłuży choć ku ostrzeżeniu. Używajcie tej niewygodnej, paskudnej ochrony palców...

A jeśli Was podkusi pewność siebie i wylądujecie podobnie jak ja - wspomnijcie na... nie, nie na żonę Lota, ale swojską zwyczajną kapustę...

A sałatkę polecam jako lekką kolację czy lanczyk na wynos. Po godzince czy dwóch w lodówce nabiera więcej smaku i aromatu. To świetna propozycja "do pudełka".


Komentarze

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i