Przejdź do głównej zawartości

Pasta z pieczonego selera i kaszy gryczanej

Znów resztki w garnkach... Po gołąbkach została ugotowana kasza gryczana. Po barszczu ukraińskim - fasolka. Obok dwóch foremek chleba, upiekłam na małych kawałku papieru do pieczenia seler. Czułam jego zapach i już wiedziałam, że w paście będzie się cudownie komponował z najprostszymi dodatkami. Nie wszyscy w rodzinie lubią seler, ale tą pastę jedli wszyscy z jednakowym apetytem!


PASTA Z PIECZONEGO SELERA I KASZY GRYCZANEJ

1 szklanka ugotowanej kaszy gryczanej niepalonej
½ średniego selera (ok. 150 g)
¾ szklanki ugotowanej białej fasolki (lub z puszki)
1 łyżka sosu sojowego Tamari
1 - 2 łyżki oleju lnianego tłoczonego na zimno
sól do smaku
starta mrożona cytryna **

Seler kroję na plastry i piekę w temperaturze 180 - 200⁰C do względnej miękkości (ok. 35 minut)*.
Wszystkie składniki miksuję "żyrafą" na grudkowatą (szczególnie seler cenię sobie z kawałkami) konsystencję.
Dodaję około jedną łyżeczkę soli, ale ja gotuję wszystkie strączki bez soli i dopiero w daniach solę...
Zetrzeć nieco mrożonej cytryny i wymieszać.
Przechowywać w lodówce, bo też i czas nie przyćmiewa smaku. Wręcz przeciwnie, dodaje... czyli pasta idealna na spotkania towarzyskie!



Ta pasta jest doskonałym dodatkiem do koktajlowych mini - kanapeczek z warzyw. Smakuje mi połączenie "kromki" z białej rzodkiewki z pastą posypanej świeżym tymiankiem (pycha!), "kromka" ze świeżego ogórka z pastą i kiełkami lucerny bądź rzodkiewki z odrobiną czerwonej kapusty... Tymianek generalnie genialnie się tu komponuje :-D


* Warto przy okazji pieczenia zapiekanek czy czegokolwiek wytrawnego w smaku (chleb też może być ;-)) wykorzystać puste miejsca na ruszcie/blaszce i dorzucić kilka ulubionych bądź ciekawych warzyw. Będą doskonałym dodatkiem do pasztetów, past czy sałatek w ciągu następnych kilku dni. I pole do kulinarnych eksperymentów stoi otworem! Pieczone warzywa chyba każdemu smakują a ich walory kulinarne są nie do przecenienia. Najprostsza baza (choćby nasza kasza z fasolką) nabiera charakteru i wyrazistości. Konsystencja staje się bardziej kremowa a przypieczone kawałeczki dodają jeszcze koloru :-D 

Teraz coś, co zaspokaja moje kulinarnie gusty i potrzeby w 200% (umysły ścisłe proszę o wyrozumiałość dla mojej hiperboli literackiej... Dacie radę, prawda???):


** O mrożonej cytrynie słów kilka: jej odkrycie było dla mnie przełomem. Zaczęłam dodawać ją bardzo ostrożnie do deserów (szarlotka z porzeczkami klik) a potem już poszło pełną parą. Sałatka z kaszy jaglanej z selerami (klik) stała się moją ulubioną pudełkową potrawą. Wmaszerowała dumnie na stoły degustacyjne, więc trzeba było poczynić zapas mrożonej cytryny. Jak? Otóż, ekologiczna cytryna bywa w promocjach cenowych w niewielkich sieciówkach. Wtedy wybieram najładniejsze i kupuję po 10 - 15 sztuk. W domu dokładnie myję, szoruję pod gorącą wodą. Na wszelki wypadek sparzam wrzątkiem, dokładnie suszę i wkładam do zamrażarki. Po kilkunastu godzinach mogę już trzeć na tarce do parmezanu (to ta najdrobniejsza, która ściera na mikrowiórki - na zdjęciu wiórczyska są tylko ilustracyjne... ;-)) wszystko, jak leci. Ze skórką, albedo, pestkami,... Najfajniejsze jest, że to właśnie w tych wyrzucanych zazwyczaj częściach cytryny (skórka, pestki) są najbardziej unikalne, lecznicze składniki. Zazwyczaj się ich pozbywamy. W przypadku mrożonej cytryny wykorzystujemy całość bez żadnych strat... No, prawie... Ogonek, jeśli się zdarzy jednak wyrzucam zakładając, że codzienne posiłki weganina są wystarczająco bogate w błonnik i celuloza z cytrynowych gałęzi nie jest nam potrzebna ;-) Wszak  znane zalecenie Boże mówi o jedzeniu owoców a nie gałęzi... ;-) 

Komentarze

ulubione posty czytelników

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Jak obniżyć indeks glikemiczny... zdrowo...

Uwaga, dzisiaj będzie sporo do czytania. Temat niezwykle interesujący w kontekście zalewu propagowanymi dietami w stylu keto, posądzającymi węglowodany o wszystko, co najgorsze. A to przecież o IG idzie ... Mam nadzieję, że i do celu dojdzie ... my. .. Myślałam o podzieleniu tego posta na kilka części, ale chyba wygodniej będzie podać wszystko w jednym miejscu, żeby nie trzeba było później skakać po kilku postach, żeby zminimalizować ryzyko wszamania niekorzystnych zestawień kulinarnych. Jest tych informacji trochę, bo temat mi baaaardzo bliski, przetrawiony/przyswojony/sprawdzany przez ostatnie 10 lat z organicznej potrzeby własnej. Czyli jak zawsze: piszę to, co przeżyłam i sprawdziłam na sobie i bliskich :-D To startujemy: Dieta Low GI czyli o niskim indeksie glikemicznym ,   stała się popularna kilka lat temu. Ostatnio nieco mniej się o niej mówi. Hm, wśród ludzi chyba nic nie trwa wiecznie. Dotyczy to również modnych diet ;-) Jednak wpływ indeksu glikemicznego spożywanych

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d