Przejdź do głównej zawartości

Ulubione śniadanie i o toksyczności siemienia lnianego słów kilka

Dobre śniadanie to podstawa. Moje musi być zdrowe, kolorowe i... smaczne. Rankiem z przyjemnością wstaję, gdy czeka na mnie ulubiona nocna owsianka. Mam swoje ulubione kompozycje smakowe, ale lubię tez nowości. Korzystam z nietypowych owoców, nasion, płatków, żeby urozmaicić codzienne menu. Lubię też poznawać nowości. Jednak nie całkiem jak leci... Wybieram sobie uważnie, z namaszczeniem. Lubię celebrować swoje odkrycia i z pełną "kolumbowską" świadomością rozsmakowywać się, odszukiwać znajome i zupełnie nowe akcenty. Przyjemność jedzenia w pełnym tego słowa znaczeniu. Nie sposób oprzeć się uczuciu cudownej wdzięczności za takie bogactwo. Tej śnieżnej wiosny spotkałam się z tamarillo. Egzotyczny owoc bardziej przypominający pomidora niż śliwkę, choć z zewnątrz wygląda jak śliwka właśnie. Rok temu już go próbowałam. Na kromce chleba. Jednak tym wyglądał, jakby chciał zanurkować w ... owsiance. Przystałam na ten kaprys, owoc kupiłam (przy okazji walcząc zawzięcie z kasjerką o jego tożsamość... upierała się przy granadilli...), dziś znalazł się razem z gruszką w mojej śniadaniowej miseczce. Smakował cudownie, dlatego z przyjemnością się dzielę pomysłem. Może i Wy poczujecie się zainspirowani do poszukiwania swoich ulubionych smaków, których jeszcze w tej chwili nie znacie?


OWSIANKA Z TAMARILLO I GRUSZKĄ
1 porcja

½ szklanki płatków owsianych
4 orzechy włoskie
½ łyżeczki nasion babki płesznik
3 gruszki Pera Rocha
1 tamarillo
2 łyżki złotego siemienia lnianego
½ łyżeczki nasion wiesiołka dwuletniego (mega zdrowe musi być w taki poranek, jak dzisiejszy)
mleko sojowe
ewentualny słodzik (lubię dodać łyżeczkę lukumy... 😋)

W poprzedzający wieczór mieszam płatki, rozdrobnione (gniotę w dłoniach) orzechy i nasiona babki w miseczce, zalewam ciepłą, przegotowaną wodą, mieszam kilka chwil, przykrywam i odstawiam w bezpieczne miejsce.


Rano myję i kroję gruszki. Tamarillo myję, obieram ze skórki i kroję w kosteczkę. Siemię lniane mielę na proszek, posypują nim i słodzikiem mieszankę płatków o owoców. Dokładnie mieszam i dodaję tyle mleka, by uzyskać odpowiadającą mi konsystencję. Posypuję roztartym wiesiołkiem (używam malutkiej makutry i mikro - pałki kupionej na wycieczce w Wiśle... intencjonalnie miała być bezużyteczną pamiątką a okazała się bardzo przydatna w kuchni 😄).


Jem po kwadransie, dając czas na zgęstnienie, bo lubię konkretne posiłki.

A jak to ze lnem było? 
Spotkałam się z opiniami, że mielone siemię lniane jest toksyczne. Ja jem je każdego dnia a czasem dwa albo i trzy razy dziennie w różnych formach i baaardzo różnych kombinacjach, więc temat żywo mnie zainteresował. Pogrzebałam nieco w różnorakich źródłach. W zasadzie większość powołuje się na dr Henryka Różańskiego w sensie teorii lub dietę dr Johanny Budwig w sensie praktyki. Źródła o tyle interesujące, że dr Budwig miała na swym koncie sporo osób wyleczonych z raka (i nie tylko) a sama z wykształcenia była doktorem chemii. Uzupełniająco ukończyła również medycynę. Tak więc reakcje biochemiczne i mechanizmy fizjologii były jej bardzo dobrze znane, natomiast dr Różański jest autorytetem w świecie fitoterapii i zielarstwa. 

Co znalazłam?

Siemię jako nasiono zawiera w swoim wnętrzu to, co wiele innych nasion czyli glikozydy nitrylowe, które w procesie trawienia kwasem solnym wydzielają poza glukozą również cyjanowodór. Niemniej ten proces przebiega różnorodnie u różnych osób... Cyjanowodór powstaje również w czasie mielenia całych ziaren lnu, gdyż wtedy glikozydy łączą się z istniejącymi w owych ziarnach enzymami. Powstały z pogryzionych całych ziaren cyjanowodór dość szybko metabolizowany jest do postaci neutralnej przez aminokwasy siarkowe (są np. cysteina w płatkach owsianych, pełnych zbożach czy metionina w mleku krowim). Oczywiście pogryziemy jedynie niewielką część zjedzonych ziaren i bardzo niedokładnie, natomiast otoczka siemienia jest na tyle stabilna, że do wnętrza niepogryzionych nasion nasze trawienie nie sięga. Nie wierzycie? Połknijcie łyżeczkę siemienia na jeden raz i obserwujcie to, co z Was w toalecie wyjdzie dnia następnego. Jeśli nic nie zobaczycie, przyjrzyjcie się KIEDY zobaczycie. To będzie świadczyć o bardzo kiepskim pasażu treści pokarmowej przez jelita i zagrożeniu nowotworami przewodu pokarmowego (taki mały gratisik dla ciekawych). Wyjdą z pewnością CAŁE nasionka. Co jednak z mieleniem i enzymami? Dr Budwig w swoim protokole leczącym nowotwory zalecała właśnie mix mielonego siemienia z białym twarożkiem (siarkowa metionina w odpowiedniej ilości!), który nie był już toksyczny. Dr Różański przy tym twierdzi: "Dla bezpieczeństwa nie należy spożywać mielonych nasion lnu (na zimno) w większych dawkach niż 1-2 łyżki dziennie. Takie mielone nasiona w dawce 1-2 łyżki dziennie działają powlekająco, odżywczo, żółciopędnie i regulująco na wypróżnienia." (klik) Tak więc zdecydowałam pozostać przy dodawaniu świeżo mielonego siemienia lnianego złotego ekologicznego (ma mniej nitrylozydów) do porannych płatków owsianych z owocami (kwasy owocowe również dezaktywują enzymy metabolizujące nitrylozydy do HCN). Do wypieków, klusek używam głównie kupowanego mielonego siemienia, które (podobno) jest wyprodukowany w sposób dezaktywujący te glikozydy... Dr Różański w to wierzy, ja żyję nadal, więc zakładam, że i ja mogę uwierzyć... Inaczej bym już nie żyła... Choć zauważyłam, że jedząc więcej siemienia (do pół szklanki) czułam się nieco dziwnie... Nie do końca sobą, nie całkiem swobodnie, jakbym najazdu wirusów doświadczała... Powyższe info chyba coś takiego opisuje, choć sugeruje konieczność zejścia śmiertelnego... Cytuję znów doktora: "Szwajcarscy autorzy ostrzegają przed spożywaniem mielonych, nie poddanych obróbce termicznej nasion z uwagi na owe nitrylozydy. Jednogłośnie twierdzą, że nie wolno doprowadzić do spożycia w ciągu dnia nasion uszkodzonych na zimno, tak aby mogły wyzwolić 1 mg cyjanowodoru na każdy kg masy ciała, bowiem to grozi zatruciem, a nawet zgonem. Jest to szczególnie ważne w przypadku dzieci i osób starszych. Nie dotyczy to nasion prażonych, parzonych, gotowanych, pieczonych, które już nie zawierają nitrylozydów. W medycynie sądowej znane są przypadki zatrucia dzieci, a nawet dorosłych, które spożyły rozgniecione pestki różnych owoców. Te przypadki zatruć są przytaczane w specjalistycznych książkach od lat przedwojennych." Ja przeżyłam. Widać nie jestem ani dzieckiem, ani osobą starszą... 😵 Dr Budwig natomiast zalecała picie świeżo mielonego siemienia ze świeżymi sokami warzywnymi lub owocowymi.
Sumując: Mielone tuz przed użyciem siemię lniane mieszam z namoczonymi przez noc grubymi płatkami owsianymi (źródło siarkowych aminokwasów) oraz  krojonymi świeżymi owocami (źródło kwasów owocowych podobnie jak sok) uniemożliwiając powstanie cyjanowodoru. Ponadto zjadam go dziennie nie więcej niż 2 - 3 łyżki, z czego tylko max 1 łyżka nie jest traktowana wrzątkiem czy mieszana z białkiem czy owocami/warzywami. Na takich kombinacjach funkcjonuję od ponad 10 lat.

Komentarze

  1. Też tak jadam(tzn siemię bo owoców nie dodaję ani orzechów, jem siemię z płatkami zalane wodą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wpadłam na taki sposób fermentowania płatków owsianych: w Lidlu jest kefir z 13 rodzajami bakterii, więc wieczorem 4 łyżki płatków górskich (wszelkie płatki, ziarna itp. przechowuję w słoikach po kawie i do worka na śmieci wstawiam słoiki z różnymi ziarnami - odkryte, wpuszczam między słoiki rurkę ozonatora, zawiązuję worek i ozonuję 15 minut na sucho - stąd przekonanie, że ziarna są wolne od grzybów, bakterii czy pestycydów) zalewam kefirem, mieszam i do rana fermentuje się. Rano osobno w blenderze miksuję jabłko, seler naciowy, kiwi, co tam mam - jako cukrzyk dodaję suszone liście: mięty, jagody czarnej, malin, papai, morwy białej - na zmianę, miksuję i płatki, w smaku jak śmietankowy twarożek zjadam, a koktajl wypijam. Mam przekonanie, że dobrze robię, jeśli nie, to co zmienić? Jestem zachwycona przepisami z bloga - WSZYSTKIMI i przekazuję, agitując do zapisu na Newsletter znajomym - podzielają moje zdanie. Do tego zawsze jakiś wstęp biblijny, w super ciekawy sposób napisany... eh jeść, nie umierać. W ten sposób jest pokarm dla duszy i dla ciała. Dziękuję Droga Fasolko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię len w różnych jego formatach. Pościel z lnu też bardzo lubię ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i