Nie, nie zamierzam opisywać historii używania strąków karobu, później mąki z nich otrzymywanej, do przeróżnych celów. Chociaż to jest barwna historia i prawdopodobnie zaskoczyłaby Was tak, jak zaskoczyła mnie. Dość wspomnieć, że armia cesarstwa rzymskiego (w czasach jego rozkwitu, sic!) na wyprawy wojenne zabierała odpowiedni zapas karobu wraz z fasolą i zbożem jako artykuły pierwszej potrzeby. Na własny użytek zaznajomiłam się z brązowymi strąkami chcąc uniknąć kakaowej kofeiny i teobrominy, od których byłam chyba uzależniona, bo pierwsze próby odstawienia okazały się nieprzyjemnie bolesne a zdrowie jednak uplasowało się na mojej hierarchii wartości wyżej niż krótkie chwile czekoladowej przyjemności. Ukryte zaś w surowym kakao antyoksydanty postanowiłam zastąpić tabunami ich owocowych i warzywnych krewniaków. Wszędzie w świecie roślin jest ich taka obfitość, że brak kilku z kakao i herbaty to żaden brak. Tak więc rozsmakowywałam się powoli w karobie (nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, raczej powoli dojrzewające głębokie uczucie) a ze mną pół mojej rodziny. Druga połowa kręciła nosem na brak specyficznego aromatu kakao i jego specyficznej goryczki opierając się logicznym (czytaj: zdrowotnym) argumentom. Znajomi i przyjaciele poszli śladem drugiej połówki. Chcąc nie chcąc, zostałam zmuszona do poszukiwań towarzystwa dla karobu, by wzbogacić jego nieco mdły smak o nuty, które nie będą czekoladowymi, ale będą na tyle ciekawe, że zostaną zaakceptowane przez tych bardziej karoboopornych. Będąc za południową granicą jedliśmy karobellę (wszyscy!) i to wspomnienie chciałam ożywić przygotowując jej domową wersję. Chciałam, bo sprawdzając skład usiadłam z wrażenia. Nie mogłam, po prostu nie mogłam wrzucić do jednej miski takiej ilości cukru i oleju, by potem wzbogacić smak tej mieszaniny o subtelny aromat waniliny i karobu twierdząc, że nadal nazywam się Beata Głowacka i dbam o zdrowie swoje i bliskich. Och, ta moja integralność słów i czynów... 😉 Ileż to razy zmuszała mnie do podejmowania trudnych decyzji i rezygnacji z ślinotokowych marzeń... Ale! Ale niesie ona też ze sobą dość unikalną nagrodę: możliwość spojrzenia każdemu w oczy i wolność do mówienia prawdy 😊 Zwyczajnie nie muszę kręcić i motać! Gdy patrzę na tych, którzy stale kombinują komu, co powiedzieli, kto gdzie ich widział co robiących, i dla kogo trzeba być miłym, żeby ów ewentualnie obrażony nie oznajmił światu tego, co zobaczył/usłyszał... Ja jestem prawdziwie wolnym człowiekiem. Jeśli nawet ktoś coś zobaczy, co dla jego oczu przewidziane nie było, trudno. Jeśli chlapnie o tym nawet tu i ówdzie, trudno... najwyżej tu i ówdzie się pośmieją. Śmiech to zdrowie, a ja w końcu promocją zdrowia się zajmuję. pewnie tylko się zdziwią, że ja naprawdę żyję tak, jak mówię... Pokusa jednak, by przekonać resztę świata do karobu zapuściła we mnie korzeń palowy biegnący wzdłuż kręgosłupa i żeby żyć muszę, muszę, muszę wrzucać karob do różnych potraw. Czasem wyskakuje coś naprawdę wartego uwiecznienia.
Szukając karobowej wersji nutelli bez cukru i bez oleju (efekt zadowalający resztę świata w postaci karonelli jest tutaj klik) pokroiłam za dużo daktyli (staram się je zawsze kroić przed używaniem sprzętów miksujących, odkąd stępiłam ostrza blendera na niezauważonej pestce...). Dodatkowo w szufladzie roztargała się torebka z rozpuszczalną kawą zbożową rozsypując część a pozostałej reszty nie dało się sensownie zabezpieczyć... Trzeba było coś z tym ambarasem zrobić... zrobiłam... a potem powtórzyłam nie jeden raz, bo pitny karob okazał się i kremowy, i puszysty, i płynny zależnie od sposobu użycia, a dodatkowo bardzo smaczny.
PITNY KREMOWY KAROB
1 litr
4 łyżki kawy zbożowej rozpuszczalnej (użyłam Cykorii)
3 łyżki karobu mielonego
1 szklanka mleka sojowego naturalnego
dobra szczypta soli
½ szklanki suszonych daktyli
3 szklanki mleka sojowego
kilkanaście kropel esencji waniliowej
3 szklanki mleka sojowego
kilkanaście kropel esencji waniliowej
W garnuszku zagotować mleko, kawę i karob często mieszając, by nie wykipiało.
Zalać uzyskanym gęstym płynem pokrojone daktyle i odstawić na dwie godziny.
Zblendować wszystkie składniki do uzyskania gładkiego napoju (naprawdę gładkiego, staje się wtedy również puszysty i napowietrzony).
Na wierzchu powstanie piękna pianka. Idealna jest do podania ze świeżymi kwaśnymi owocami takimi jak truskawki, borówki, maliny czy wiśnie a nawet jędrnymi brzoskwiniami i twardymi gruszkami.
Czekoladę najlepiej podawać chłodną. W związku z tym przechowywać ją trzeba w lodówce, gdzie może czekać na konsumpcję nawet kilka dni. Rozwarstwia się nieco, ale na wierzchu pozostaje gęsta kremowa piana. Uwielbiam na deser wyjadać ją łyżką. Córcia natomiast miesza całość, bo woli bardziej płynną :-)
Czekoladę najlepiej podawać chłodną. W związku z tym przechowywać ją trzeba w lodówce, gdzie może czekać na konsumpcję nawet kilka dni. Rozwarstwia się nieco, ale na wierzchu pozostaje gęsta kremowa piana. Uwielbiam na deser wyjadać ją łyżką. Córcia natomiast miesza całość, bo woli bardziej płynną :-)
Czy smakuje jak zwykła pitna czekolada? Nie wiem, nie pamiętam już smaku zwykłej. Jednak mój karobooporny mąż spróbował i ocenił jako dobrą. Dobrą, choć to karob! ... musi być naprawdę niezła ;-)
Wolność, integralność i pyszne jedzenie idą ręka w rękę. Spodziewam się nawet więcej... za kilka lat, bo prozdrowotne działanie karobu od czasów cesarstwa rzymskiego się nie zmieniło 😃 choć i wtedy nie wszyscy go doceniali. Wiecie, że w sławnej przypowieści o synu marnotrawnym z ewangelii Łukasza rozdziału 15-ego (dokładnie 15:16) narrator użył obrazu karmienia świń strąkami karobu właśnie dla zilustrowania głodu głównego bohatera? Większość tłumaczeń na język polski mówi o "omłocie", ale tekst grecki mówi o strąkach! Dopiero potężny głód zmusił syna-lekkoducha do chęć skonsumowania strąków, które w tamtej strefie klimatycznej są tak tanie i popularne, że już w czasach Pana Jezusa używane ich za świńską paszę. Wszędzie nadal "niziny społeczne" mają dostęp do zdrowego jedzenia i go nie doceniają pragnąc jadać ze stołów bogaczy. Cóż, nie wiedzą, że to stoły zastawione pułapkami :-( Takie ciekawostki można znaleźć, gdy poczyta się Pismo w różnych tłumaczeniach, w tym i tłumaczenie dosłowne (brzmi dziwacznie, ale i intrygująco). Również mnóstwo paradoksów, wątpliwości i pytań rozwiewa się ukazując bardzo spójny (integralny, ha!) obraz przekazu ewangelii. Polecam!
Jak dla mnie świetny wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń