Przejdź do głównej zawartości

Leśne lody z sosem kawowym

Lubicie lasy? Jako mieszczuch z urodzenia miewam czasem odmienne odczucia wobec tego zielonego ogromu ciągnącego się hen, hen... Z zewnątrz wygląda świeżo, obiecuje miły cień, ale po kilku kilometrach nabiera jakby innych odcieni. Trudne do zidentyfikowania odgłosy zaskakują a mózg wytrenowany w swoich najlepszych, młodych latach na kryminałach i dreszczowcach (poczciwy Joe Alex wycisnął piętno na delikatnym mózgu nastolatki... uważajcie, co czytacie) podsuwa wspomnienia z małego ekranu tak żywe, jakby działy się wczoraj. A naprawdę się działo! Może dzisiejsza nastoletnia młódź uznałaby je za śmieszne, bo krew nie bryzgała dziką fontanną na stłamszony niewolniczy tłum a żyło się tylko raz. Psychologia z lekceważącą pewnością siebie przytoczyć może teraz badania o programowaniu mózgów, ale... kto o takiej idei  słyszał w czasach zamierzchłych? Czasach emocjonujących przygód dzielnego kapitana Klossa wymieszanych z wiosennymi mgnieniami zza wschodniej granicy, zresztą siedemnastoma? Może by i wszystko jakoś wypłowiało pod argumentem dobrych doświadczeń z kręgu niebieskiego i bardzo ziemskiego również, gdyby nie... gdyby nie wpływ całkiem współczesnych mediów. Nie, nie bezpośrednio na mnie, ale za pośrednictwem drogich i bliskich mi osób. Niegdysiejsza reklama PRL-owskiej tv, że edukacyjna umarł wraz z PRL. Nie tak nagle, w jednej chwili. Raczej umierał śmiercią powolną i bolesną. Zamiana spikerów i konferansjerów na nowych, świeżych. Ewolucja mentalności tych, co nie chcieli dać się dać zamienić (dla niektórych priorytetem jest stabilność, nie oceniam, bywa różnie) i systematyczna zmiana tytułów na nowoczesne, nadążające za kulturą świata. Slogan reklamowy powoli zamieniał się w mit. A ten sobie dzisiaj funkcjonuje, jak to mity wszystkie, bardzo dobrze. Jednak lubię sobie czasem uzmysłowić, że nadal to jest mit. Bycie mitomanem znikło z listy celów życiowyc zaraz po sprawdzeniu w słowniku znaczenia tegoż okreslenia. Brzmiało mi ciekawie, ale definicja jakoś mniej ciekawa była. Raczej trywialna i... medyczna. Totez dla bezpieczeństwa własnego zostawiłam świat reklamowych sloganów, mitów, ewolucji i rewolucji, thrillerów i sitcomów, namiętnie odcinając dopływ prądu do niebieskiego ekranu jednym cudownym pstryczkiem (jaki wspaniały wynalazek! jedno pstryk i człowiek wolny się staje! to dobiero magia ekranu... wyłączonego...). Jednak, by odciąć się definitywnie, musiałabym jeszcze zerwać kontakt z wszystkimi wokół bądź wychodzić przy poruszaniu podobno nad wyraz realistycznych i jakoś dziwnie przy tym makabrycznych wątków... Tego wszak zrobić nie mogę. Hmmm... precyzyjniej rzecz ujmując: nie chcę. Nie chcę zrywać kontaktu z kimś, kogo naprawdę kocham. Miałabym cieszyć się spokojnymi spacerami po wcaleniemakbrycznym lesie... sama...??? Chyba jednak wolę spacery zostawić na czas, gdy mogę w tych eskapadach towarzyszyć dzieciom i mężowi (dla ściągania na ziemię mej rozrośniętej wpierw w młodości, później w czasie rodzinno-przyjacielskich spotkań), a w inny czas cieszyć się lasem inaczej. Ot, na przykład lodami z owoców leśnych, z rozmarynem i... (akcent mało leśny, ale niech będzie to poszanowaniem mojej miejskości młodocianej ;-)) sosem kawowym. Zapraszam do stołu. Do lasu pójdziemy innym razem :-)


LODY LEŚNE Z SOSEM KAWOWYM
2 średnie porcje lub jedna duża

150 g owoców leśnych mrożonych
pół banana
1 łyżka kinako (mąka z prażonej soi) lub dowolnej mąki orzechowej
60 ml mleka sojowego
1 łyżka soku z cytryny
szczypta soli
4 igiełki świeżego rozmarynu

Owoce z pokrojonym w plasterki bananem zmiksować na mączkę.
Dodać sok, mleko, sól i zmiksować do uzyskania kremowej konsystencji.
Dodać drobniutko posiekany rozmaryn i miksować jeszcze kilkanaście sekund.

SOS KAWOWY

1 łyżka syropu klonowego
1/2 łyżeczki kawy zbożowej rozpuszczalnej
szczypta soli
1/2 łyżeczki inuliny

Wszystkie składniki wymieszać w miseczce.

Radzę zrobić na zapas, bo świetnie się przydaje do placuszków, gofrów, bardzo różnorodnych lodów czy nawet jako sos do serniczków :-)


Komentarze

  1. Czy tylko ja mam wrażenie że na zdjęciahc lepiej wygląda niż w rzeczywistości ? bo ja próbowałam zrobić i mi nie wychodzi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj orteza, co konkretnie nie wychodzi? Jeśli może być coś nie tak, to jedyne, co przy hodzi mi na myśl, to przy zbyt małej ilości przygotowywanych porcji, owoce mogą nie być dość zamrożone, by zmrozic płyny. Albo mikser zbyt słaby rozgrzewa się w czasie miksowania. Robiłam te lody kilka razy i zawsze było o. K.

      Usuń

Prześlij komentarz

Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i