Tak więc ziołowy lubię i używam. Stosuję tylko pieprz firmy Kamis. Po prostu najbardziej odpowiada mi jego smak i aromat.
W składzie ma gorczycę białą, kolendrę, słodką paprykę, kminek, majeranek, chili i liście laurowe. Używam na tyle często (degustacje jednak nieco pochłaniają przypraw ;-)), że kupuję w 700 gramowych pudełkach! Jeszcze się nie zdarzyło, żeby się zmarnował...
Swego czasu używałam jeszcze przyprawy piernikowej, ale jej skład bywa teraz tak rozmaity i zmienia się nawet w ramach tego samego producenta :-( Za każdym razem więc czytam skład, bo zmiany zazwyczaj są na minus...
Natomiast są mieszanki ziołowe pięknie skomponowane i ze składników dobrej jakości (jak dotąd). Nie wietrzeją po tygodniu, zachowują smak i kolor. Z nich są trzy moje ulubione, których nie planuję zamieniać nawet na samodzielnie robione, bo są idealne :-)
Wszystkie firmy Visana. Przy okazji: dziękuję za tak fajny produkt i proszę, nie obniżajcie standardów!!!
Nr 3 Zielona czubrica. Gdy dzieci chcą coś a nie wiedzą, co, smarują chleb czymkolwiek i sypią czubricę... :-) Jest w niej natka pietruszki, sól, cząber i czosnek. Kilka składników a efekt rewelacyjny. Jest aromatyczna i pasuje do każdej (dosłownie: każdej) kanapki... Córcia przywiązała się do niej w dzieciństwie i tak już zostało.
Nr 2 Przyprawa królewska. Ona kryje w swoim składzie kozieradkę (mój przyjaciel od kilku miesięcy!), cebulę, czosnek, lubczyk, majeranek, słodką paprykę, ostrą paprykę, tymianek i sól kamienną. Do zapiekanek i placków genialna. Prawdopodobnie wymyślicie jeszcze setkę zastosowań...
Nr 1 Ostatnia na zdjęciu. Używana najdłużej. Obudziła moje zainteresowanie produktami Visany. To bulion lubczykowy. Funkcjonuje jako przyprawa warzywna. Doskonała do zup, sosów, past. Swego czasu rozpuszczałam w wodzie (w zasadzie mieszałam, ale sól trza było jednak rozpuścić, więc rozpuszczanie niech robi za czynność graniczną ;-)), zagotowywałam, dodawałam makaron i był rosół wegański. Łatwizna w kuchni, z której wszyscy byli zadowoleni. W jego składzie są głównie warzywa: cebula smażona, lubczyk, pasternak, sól, pietruszka, marchew, seler, cebula, pieprz czarny (w tym wypadku się bardzo przydaje), por i rozmaryn. Co do smażonej cebuli - według informacji uzyskanej od producenta - smażona jest na oleju palmowym nieutwardzanym, bez panierki, co oznacza: bez glutenu.
Nr 4 Przyprawa włoska (brak zdjęcia, bo kupiłam duże opakowanie i się sfatygowało ;-)) Używam do pizzy, makaronu czy sałatki w stylu greckim. Również firmy Visana. Tutaj skład jest mniej jasny, bo jest podany lubczyk, cząber, majeranek, pieprz turecki, czarnuszka (ona nadaje bardzo charakterystyczny ryt aromatyczny mieszance), susze warzywne (??? kupuję ją dając firmie kredyt zaufania oparty na pozostałych produktach...) i sól.
Zaletą tych mieszanek jest, że nie zawierają glutaminianu sodu (ani jego zastępników!), konserwantów ani cukru czy glutenu. Są wszystkie bardzo wyraziste i konkretne.
Pozostałe pojedyncze zioła staram się wybierać jak najlepszej jakości, bo od przypraw zależy efekt finalny. Jeśli więc je kupuję, to staram się, żeby nie było niespodzianek (zwietrzały aromat, obce zapachy, bo akurat coś się wmieszało, itp) jednocześnie balansując dookoła przystępnej ceny, co oznacza poszukiwanie atrakcyjnych rabatów, akcji tematycznych itp.
Bardzo nie lubię wyrzucać jedzenia ani sprzętów, więc pilnuję jakości tego, co kupuję. Czasem muszę iść na kompromis, niestety... Dlatego pewnie nadal nie mam blendera o potężnej mocy, bo jego cena powala i mogłabym nie wstać z powalenia, a w takiej pozycji należałabym do tych zwietrzałych ;-) Zostaję przy sprzęcie wystarczająco dobrym, by działało (i miało zabezpieczenie przed przepaleniem!!!) i po zakupie nadal mogę stać na własnych nogach ;-)
Ceny przypraw są zdecydowanie mniej zróżnicowane i warto dołożyć...kilka groszy?...żeby mieć je dobrej jakości :-)
Przy okazji wzięło mnie na refleksje ogólniejsze... U nas nie ma targowisk z worami pełnymi kolorowych proszków, jak ten powyżej (typowy, mały targ we Francji...nieźle...). Wyglądają niezwykle malowniczo, pachną na kilkadziesiąt metrów i zawsze mają sporo klientów. Na jednym z nich pierwszy raz zobaczyłam na własne oczy różne rodzaje kardamonu. powąchałam je również na własny nos... Nie każdy miałam ochotę spróbować... ;-)
Są kraje, w których używa się wszystkich rodzajów bardzo chętnie... Ogólnie używa się przypraw tak często i tak hojnie, że stoiska takie, jak powyżej, są jak najbardziej uzasadnione. U nas nie jest to tak popularne poza konkretnymi miejscami z kuchnią wschodnią czy tajską.
Takie widoki więc można jedynie spotkać na stoiskach dodatkowych w dużych centrach handlowych z workami kilku najbardziej popularnych przypraw. Osobiście kupuję tam sumak. Jego kwaskowy smak czasem się przydaje, choć muszę jeszcze sporo z nim popracować, żeby stał się bardziej swojski. Ponieważ rzadko można spotkać go gdzieś indziej, więc korzystam z tego, co jest, choć z obserwacji wynika, że te wory stoją prawie nie ruszane całymi miesiącami... Otwarte, wokół tłumy niezainteresowanych (natomiast hojnie machających torbami i różnorodnym jedzeniem właśnie konsumowanym) przechodniów. Nie bardzo chce mi się myśleć, co w tych workach jest jako wkład własny lokalnych klientów... ;-) Skupiam się na pięknym kolorze i szukam świeżo otwartego worka...
Może macie jakieś swoje ulubione dodatki? Może zechcecie podzielić się swoimi odkryciami? Mogą się przydać innym. Jeśli macie tematyczny wpis na swoim blogu, wrzućcie do niego link. Pozdrawiam serdecznie! Smacznego aromatycznego!
Komentarze
Prześlij komentarz
Witaj, będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz krótki komentarz. Odpowiem na każde pytanie, choć może będę musiała w różnych źródłach poszukać rzeczowej odpowiedzi :-)