Przejdź do głównej zawartości

Pralinki orzechowe codzienne, domowe

Jako poszukiwacz naturalnych niskoglikemicznych słodzideł spotkałam się w internecie z owocami o nazwie lucuma. Owoc ten rośnie w klimacie tropikalnym i subtropikalnym. Ze względu na swój delikatnie słodki smak, przyjemny karmelowy aromat oraz bogactwo beta karotenu i witamin z grupy B jest ceniony przez tamtejszych mieszkańców.
W polskiej rzeczywistości udało mi się go spotkać w postaci sproszkowanej. Spróbowałam. Smak faktycznie delikatnie słodki, o lekko karmelowym zabarwieniu. Nigdy nie sypnęłabym go do potrawy szczodrze, nie tylko ze względu na jego cenę... Te delikatne nuty z niczym się nie chciały w mojej wyobraźni komponować. Stała sobie torebka, aż doczekała prawie końca terminu ważności... I teraz (ze względu na cenę!) musiałam ich użyć. Padło na nocną owsiankę z żurawiną. Niczym nie dosładzałam, dodałam tylko 1 łyżkę lukumy... I stała się rzecz dziwna: owsianka straciła swoje buziowykrętne właściwości a zyskała ten karmelowy posmak. Pasowało jak ulał!
Gdy pomyślałam o zrobieniu orzechowych pralinek, lukuma stała się oczywistym dodatkiem...

Są bardziej domowe niż eleganckie... Bardziej do rozmlaskania się niż dystyngowanej degustacji... czyli na co dzień i w domowych bamboszach smakują najlepiej!


PRALINY ORZECHOWE
10 sztuk

½ szklanki mleka sojowego naturalnego niesłodzonego
1 strąk wanilii, który został po użyciu nasionek do innych wzniosłych celów
2 łyżki lukumy
2 - 3 łyżki cukru kokosowego
½ szklanki mieszanki orzechów włoskich, laskowych i migdałów
3 łyżki masła z fistaszków bez dodatków
1 łyżeczka oleju kokosowego nierafinowanego

Do małego rondelka wlać mleko, dodać przekrojoną na pół laskę wanilii i zagotować.
Zmniejszyć ogień, i gotować jeszcze 15 minut mieszając dość często, by tworzący się kożuch nie utrudniał parowania.
Orzechy podprażyć na suchej patelni, ale nie rumienić!
Zmiażdżyć w moździerzu lub utłuc wałkiem włożone do grubego woreczka np. na mrożonki.
Do odparowanego mleka dodać masło orzechowe i dokładnie wymieszać.
Połączyć wszystkie składniki, wyrobić masę, by cukier mógł się w większości rozpuścić.
Ugnieść w foremce i odstawić do schłodzenia w lodówce na 30 minut.


Kroić i jeść lub przechowywać w lodówce, bo chłodne są najlepsze.
Przed podaniem można oprószyć karobem, żeby łapki się nie lepiły... za bardzo...


Swoją drogą: dlaczego na czas przyjmowania gości zmieniamy nasz codzienny jadłospis? Zastanawiam się, dlaczego kombinuję wtedy nietypowe smaki, zamiast uderzać pewniakiem uwielbianym przez całą rodzinkę? Z jednej strony: "Gość w dom - Bóg w dom" wydaje się wymagać wystawności, ale z drugiej strony, przecież wiem, że Bóg jest z człowiekiem właśnie na co dzień! W bamboszach, rozmlaskaniach, nieprzytomnym spojrzeniu wczesnym rankiem, gdy zwlekam się zaczynać dzień jak co dzień i takiż samym nieprzytomnym, gdy po kolejnym ciężkim dniu późną nocą wreszcie mogę wziąć kąpiel, rozluźnić się i polec na wygodnym łóżeczku obok dawno śpiącego małżonka, ufając, że On ma pieczę nad moją nocą również... Czy Bóg wymagałby przyjęcia innego niż codzienne (przecież najlepsze, jakie mogę zorganizować) przyjęcie powracającej z pracy czy szkoły rodzinki?
Czy więc codzienność zacząć windować na poziomy gościnności, czy tez gościnność oswoić i zbambosić???
Czy gościnność nie oznacza dawania siebie przede wszystkim, swojego czasu, uwagi, skupienia na gościu, jego samopoczuciu zamiast na żołądku a raczej języku, gdzie kubki smakowe mają swoją siedzibę...? Żeby nie wyszło, że ten "bóg", co w dom nasz wszedł to brzuch jest...  ;-)
Od kilku lat już dryfuję w te domową wersję gościnności. Spodobał mi się opis gościnności biblijnych patriarchów. Dawali to, co mieli najlepszego, nie biegli kupić nowej książki kucharskiej z najnowszymi trendami fusion. Raczej do zagrody i korzystali z tego, co mieli dla siebie.
Ja mam w piwnicy kiszone różności... i pralinki w lodówce... Do tego pasztet "nikt nie wie, czego się spodziewać"
Ja byłabym zadowolona z takiego przyjęcia...
-------------------
Wczoraj byli goście, częstowałam i kiszonkami, i pralinkami... Potem smażyłam naleśniki... Było domowo i cieplutko ;-D


Komentarze

ulubione posty czytelników

Chleb z soczewicą o chrupiącej skórce beglutenowy

Nie samym chlebem człowiek żyje. .. czyli chleb też potrzebny, tak? Tak. Przynajmniej mnie. Francuzi konczą posiłki kawałkiem sera a ja kawałkiem chleba. Koniecznie ze skórką. Najlepiej samą skórką. Rodzinka nie raz się o tym przekonała, gdy zastawała w koszyczku na pieczywo dziwnie wygladającą kostkę miękiszu zupełnie pozbawioną skórki. Wybaczają, bo też i ja jestem w rodzince największym amatorem chlebowych skórek. Chleby zaczęłam piec ponad 20 lat temu i nie przestałam do dziś. Zmieniały się rodzaje używanych ziaren. Modyfikacjom poddały się techniki. Odkryłam różnorodne naczynia do wypieku. Kilka razy piekłam nawet w... doniczkach. Kupiłam specjalnie nieduże, gładkie, o kształcie umożliwiającym wygodne wysunięcie pieczywa po pieczeniu. Moimi ulubionymi zostały żeliwne garnki i stalowe, emaliowane formy odporne na temperaturę do 600 ⁰C. Ze wskazaniem jednak na garnki. W nich chleby pięknie rosną, mają chrupiącą skórkę, miękki miękisz i dłużej utrzymują świeżość. No i nie trzeba pra

Naturalny chleb z samej komosy ryżowej

Ponad dwa lata temu  w blogosferze dostrzegłam interesujący pomysł przygotowania chleba z samej kaszy gryczanej. Brzmiało absurdalnie, ale opis + zdjęcia wyglądały przekonująco. Jednak brak wyraźnej potrzeby pieczywa bezglutenowego i umiłowanie żytniego na zakwasie spowodował spostponowanie zainteresowania. Przyznam też, że biała kasza gryczana (niepalona) nie należała do moich ulubionych... Paloną z przyrumienioną cebulką i kubkiem naturalnego jogurtu roślinnego do dziś jadam z sentymentem wspominając stare dobre czasy . Nadszedł jednak czas rozstania się z glutenem i zaczęły się eksperymenty z pieczywem bezglutenowym. Poszedł w ruch zakwas gryczany na wodzie z kiszonek (zrobiony najpierw na potrzeby działu zdrowia KADS  klik , dokładnie opisany później tutaj  klik ), zaplątał się też chlebuś na drożdżach ( klik ) aż doszedł i wspomniany z samej kaszy niepalonej ( klik ). Chyba najprzyjemniejszy w przygotowaniu i jeden ze smaczniejszych, jakie jadam. Ale jakoś nie potrafię pozostać p

Tortilla z komosy czyli ziarno w roli głównej

Ziarno w roli głównej . Kiedyś podstawa menu. W postaci placków, klusek, kasz, mamałygi w przeróznych wersjach. U nas niegdyś był to podpłomyk z żyta, gryki, potem orkiszu. No tak kieeeeedyś. Teraz wszędzie króluje pszenica. W piekarniach podpłomyki pszenne, bułki pszenne (czasem z dodatkiem żyta), pierogi pszenne (bywają ostatnio gryczane czyli z dodatkiem kilkuprocentowym gryki...), naleśniki pszenne. Ba! Tortille (klasycznie z kukurydzy) też pszenne. Lavasze pszenne. Ciabatty pszenne. Wszędzie pszenica. Zdominowała każdy talerz i każdą (prawie) potrawę. Im więcej jej spotykam, tym wiekszą mam ochotę, by pokazywać alternatywy dla pszenicy. Przecież taka wszechobecność jednego ziarna odbiera radość smakowania różnorodności. Ze zdrowotnego punktu widzenia też nieciekawie. Żaden organizm nie wytrzyma tak jednostronnej diety. Nietolerancje pokarmowe czekają u progu. Jeśli też widząc tą monotonię, macie ochotę na większą rozmaitość, polecam spróbować tortilli z komosy. Wiem, ziarno nie n

Bułeczki jaglane drożdżowe żółciutkie...!

Przeczytałam ofertę piekarni bezglutenowej: jaglane bułeczki wytrawne w smaku. Wystarczyło... To można z samej mąki jaglanej bułeczki drożdżowe zrobić? Trzymają kształt??? Musiałam spróbować! Spróbowałam. Wsiąkłam. Ugotowana jestem na mięciutko tak, jak bułeczki upiekły się na żółciutko ;-) Fenomenalne... Z pozoru wyglądają topornie, ale po przekrojeniu objawia się ich niesamowity kolor i cudowna miękkość... Smak delikatny, pasujący do słodkich mazidełek, ostrych sosów (nasączają się rewelacyjnie) i wytrawnych past, pasztetów. Najlepsze są w kilka godzin po upieczeniu. Na drugi dzień nieco twardsze z zewnątrz, na trzeci...cóż, lepiej już po jednej dobie przechowywać je w lodówce. Zniknie chrupiąca chrupkość, ale pozostanie miękkość. Niemniej, robię po kilkanaście małych i wystarcza na dwa dni. Są one jak wszystkie szybkie wypieki:  szybko się przygotowuje, więc szybko trzeba zjeść ;-) Jeśli jednak coś Wam zostanie, nie martwcie się. Niedługo wrzucę przepis na najsmaczniejszy śliwkowy d

Chleb bezglutenowy z jaglanki

Mąki jaglanej nie kupuję. Wolę zmielić sama kaszę jaglaną. Wiem, co wrzucam do młynka i wiem, z czego chleb czy inne cudeńka piekę. To zresztą dotyczy wielu produktów. Jednak w przypadku kaszy jaglanej chodzi o coś więcej.  Otóż kasza jaglana, choć fenomenalnie zdrowa, ma swój ukryty feler (któż go nie ma???) - jest nim stosunkowo niewielka zawartość błonnika i związany z tym faktem dość wysoki indeks glikemiczny. Nie jestem pewna dlaczego, ale "sklepowe" mąki mają błonnika jeszcze mniej, więc ich indeks rośnie dodatkowo... Mąka zmielona zaś w domu nie jest ograbiona z żadnego składnika właściwego kaszy, stąd wyższy Ig wynika jedynie ze stopnia rozdrobnienia.. Sama jaglanka zawiera również pewną ilość tłuszczów. Zdrowych, ale... jak to tłuszcze: jełczejących w czasie przechowywania. W kaszy zmielonej jełczeją szybciej, więc producenci albo tłuszcz starają się usunąć dla przedłużenia terminu ważności, bądź... kupujemy gorzką mąkę... Namawiam więc do wykorzystania blenderów i